William Walker Atkinson
Mistyczne Chrześcijaństwo
Wewnętrzne Nauki Mistrza
Jezusa Chrystusa

49,00 

Autor poszukuje tutaj głębszego, ezoterycznego znaczenia wydarzeń z życia Mistrza Jezusa Chrystusa, poczynając od przepowiedni dotyczącej jego narodzin, a na mistycznej ceremonii Ostatniej Wieczerzy kończąc. Zdaniem autora Jezus był Mistrzem Nauk Tajemnych, o umyśle i zdolnościach daleko przekraczających możliwości przeciętnego człowieka. Swoją wiedzę i umiejętności czerpał od starożytnych adeptów nauk mistycznych Egiptu, Persji oraz Indii.

SKU: 103474 Kategoria:

Opis

Autor wskazuje także na związki Jezusa z wyznawcami zoroastrianizmu czy bractwem Esseńczyków, od których przejął między innymi rytuał chrztu za pośrednictwem  Jana Chrzciciela. To dzięki starożytnej wiedzy Wschodu, zdaniem Atkinsona, Jezus dokonywał licznych cudów, m.in. uzdrawiając chorych, dokonując rozmnożenia chleba, czy wskrzeszania zmarłych.

Szczególnie interesująca jest interpretacja najważniejszych dogmatów, na przykład niepokalanego poczęcia czy Zmartwychwstania, które autor rozumiał nie jako zdarzenia fizyczne, ale ezoteryczne, choć wcale przez to nie mniej rzeczywiste. Autor maluje też wyrazisty obraz Jezusa – człowieka, dokonującego niezwykle trudnych wyborów, zmagającego się z samym sobą i głęboko przeżywającego swój los.

Cytaty z ksiązki:

W naszej ostatniej lekcji obiecaliśmy wam opowiedzieć ezoteryczną historię młodości Jezusa. A jest o czym opowiadać, mimo że Kościół wie na ten temat bardzo niewiele, prawie nic. Kościołom zawsze pozostają tylko plewy dla mas. Tymczasem ziarna prawdy trafiają się garstce wybranych. Bractwa mistyczne i zakony wiedzy tajemnej zachowały tę historię bez zmian, dzięki czemu poznacie teraz samą esencję mistycznych legend i tradycji.

Pod koniec naszej pierwszej lekcji pozostawiliśmy Józefa, Marię i dzieciątko Jezus w Egipcie, kraju, w którym się schronili przed agresją tyrana Heroda. Mieszkali tam kilka lat aż do jego śmierci. Wtedy to Józef postanowił wrócić do ojczyzny wraz z żoną i dzieckiem. Z powodów nam nieznanych nie wybrał jednak Judei, lecz powędrował ku wybrzeżu i zdecydował się osiąść w Nazarecie, gdzie się z Marią poznali i zaręczyli. A zatem to w Nazarecie, niewielkim, skromnym górskim mieście, upływały chłopięce lata Jezusa. Nie żyli w biedzie (zgodnie z przekazem nauk tajemnych), gdyż chroniło ich przed nią złoto otrzymane z rąk posłańców Magów, którzy odwiedzali ich w przebraniu.

Tradycja głosi, że Jezus zaczął zgłębiać prawo hebrajskie już w wieku pięciu lat. Wykazywał ponoć niezwykłe zdolności i talent nie tylko w pojmowaniu tekstu, lecz również ducha pism hebrajskich, w czym dalece prześcignął swoich współtowarzyszy. Mówi się również, że bardzo niecierpliwił go sztywny formalizm hebrajskich nauczycieli. Pragnął przeniknąć do serca tekstu, rozpoznać ducha, który go ożywiał. Było to pragnienie tak silne, że często ściągał na siebie gniew nauczycieli, którzy w swoim upodobaniu do form i słów nie dostrzegali prawdziwego ducha nauk.

Nazaret nie był miastem nowoczesnym, a jego mieszkańcy bywali przedmiotem wielu żartów i kpin ludu Judei. Określenie „Nazarejczyk” oznaczało w ustach mieszkańców bardziej postępowych rejonów kraju wieśniaka, „buraka”, kogoś nieokrzesanego. Fakt, że miasto leżało na pustkowiu, oddzielał go duchem od pozostałych. Jednakże to właśnie ta jego odrębność odegrała znaczącą rolę w pierwszych latach życia Jezusa. Nazaret z powodu swojego szczególnego położenia znajdował się na szlaku, którym podążały karawany. Miasto odwiedzali więc podróżni z różnych krajów, którzy zostawali na noc, a czasem na kilka dni. Samarytanie, mieszkańcy Jerozolimy, Damaszku, Grecy, Rzymianie, Arabowie, Syryjczycy, Persowie i Fenicjanie nawiązywali kontakty z Nazarejczykami. Tradycja głosi, że Jezus jako dziecko wykradał się z domu, by prowadzić rozmowy z przybyłymi, którzy często okazywali się adeptami mistycyzmu i wiedzy tajemnej, i że chłopiec chłonął nauki z tych zróżnicowanych źródeł, dzięki czemu zyskał wykształcenie dorównujące wielu mistykom w średnim wieku. Często ponoć wprawiał w podziw i zdumienie podróżujących adeptów wiedzy tajemnej swoją niezwykłą wprost znajomością i tajemnej wiedzy, i nauki. Mówi się również, że najmądrzejsi z nich, dostrzegając naturę dziecka, zostawali dłużej, by mu się przysłużyć, wzbogacając je swoją wiedzą. Z kolei magowie mówili o chłopcu wyruszającym w drogę, proszącym, by przekazywali mu oni te prawdy i nauki, które był gotowy przyjąć. I tak chłopiec rósł w wiedzę i mądrość dzień po dniu, rok po roku, aż wreszcie zdarzył się w jego życiu wypadek, który stał się przedmiotem wielkiego zainteresowania wszystkich chrześcijan i studiujących Nowy Testament, a który bez przytoczonego powyżej wyjaśnienia nie może być łatwo zrozumiany.

(…)

Kiedy Jezus powrócił do swego rodzinnego kraju po latach podróżowania po Indiach, Persji i Egipcie spędził – zdaniem adeptów nauk tajemnych – co najmniej rok w różnych siedzibach i schronieniach esseńczyków. Wystarczy zajrzeć do pierwszej lekcji tego kursu, by przypomnieć sobie, czym była ta wielka organizacja mistyczna – bractwo esseńczyków. Podczas gdy przebywał wśród nich, odpoczywając i studiując nauki, zwrócił on uwagę na pracę Johanana – Jana Chrzciciela – i zrozumiał, że otwiera się przed nim możliwość podjęcia wielkiego dzieła, do którego czuł się powołany pośród swego ludu. Marzenie o nawróceniu swych rodaków – Żydów – na własną koncepcję prawdy i życia owładnęło nim bez reszty i postanowił uczynić z niego sens swojej egzystencji.

Trudno uwolnić się od związków ze swoją rasą, swoim ludem, i Jezus czuł, że oto nareszcie znalazł się w domu, wśród swoich, z którymi łączą go więzy krwi. Odłożył na bok wcześniejszy zamiar nauczania po całym świecie i zdecydował, że zacznie głosić zasady prawdy w Izraelu, aby mogła ona rozbłysnąć światłem Ducha w stolicy narodu wybranego i stamtąd opromienić cały świat. Tego wyboru dokonał Jezus człowiek, Jezus Żyd. W szerszej perspektywie nie należał on do żadnej rasy, nie pochodził z żadnego ludu czy kraju. Jednak jego ludzka natura była zbyt silna, a ulegając jej, gotował sobie swój ostateczny los.

Gdyby tylko przemierzył Judeę jako wędrowny misjonarz, podobnie jak wielu przed nim, uniknąłby kary z rąk władzy. Naraziłby się na nienawiść i sprzeciw kapłanów, ale nie oskarżyliby go o to, że chce zostać królem żydowskim albo żydowskim Mesjaszem i objąć tron Dawida, swego przodka. Ale nie będziemy tu spekulować na ten temat, bo kto wie, jaką rolę odgrywa przeznaczenie czy też los w wielkim uniwersalnym planie rzeczy – kto wie, gdzie kończy się wolna wola i gdzie to przeznaczenie zaczyna przestawiać pionki na szachownicy, aby wielka rozgrywka uniwersalnego życia mogła przebiegać zgodnie z planem?

Przebywając pośród esseńczyków, jak już powiedzieliśmy, Jezus po raz pierwszy usłyszał o Janie i postanowił skorzystać z jego pracy jako wrót do podjęcia swojego dzieła. Oznajmił esseńskim Ojcom, że zamierza odwiedzić Jana, oni zaś go o tym powiadomili. Legenda głosi, że Jan nie wiedział, kto się przed nim stawi i że powiedziano mu jedynie, iż dołączy do niego wielki mistrz z obcego kraju oraz że Jan powinien przygotować ludzi na jego przyjście.

Jan posłuchał instrukcji przełożonych bractwa esseńskiego co do słowa, o czym możecie się przekonać zaglądając ponownie do naszej pierwszej lekcji oraz do Nowego Testamentu. Nawoływał do nawracania się, do życia w prawości, do poddania się esseńskiemu rytuałowi chrztu, a przede wszystkim do przyjęcia mistrza, który ma nadejść. Wołał do swych słuchaczy, by się nawrócili: „Nawróćcie się! Oto królestwo niebieskie jest blisko!”, „Nawróćcie się! Oto nadchodzi Pan!”.

A gdy zgromadzeni wokół niego pytali, czy to nie on zaiste jest owym mistrzem i Panem, odpowiadał: „Nie, nie jestem tym, którego szukacie. Po mnie przyjdzie ten, którego sandałów nie jestem godzien zawiązać. Chrzczę was wodą, ale on ochrzci was płomieniem Ducha, który się w nim pali!”. Niestrudzenie przygotowywał ich na przyjście Pana. Jan był prawdziwym mistykiem, wyzbył się swojej osobowości, by wypełnić dzieło, do którego został powołany, czuł się dumny, że jego zadaniem jest zapowiedzieć przyjście mistrza, o czym powiadomiło go bractwo.

(…)

Kiedy mistrz i jego uczniowie przybyli do Kany Galilejskiej, w której to dokonał swojego pierwszego „cudu” – przemiany wody w wino podczas uczty weselnej – po raz pierwszy objawił on swoją wielką tajemną moc. Oto pewien wpływowy mieszkaniec Kafarnaum, leżącego w odległości wielu kilometrów, poprosił Jezusa o pomoc dla swojego umierającego syna. Błagał, by Jezus pospieszył do Kafarnaum i uzdrowił młodzieńca. Jezus uśmiechnął się do niego życzliwie i kazał mu wracać do syna, który jak twierdził, odzyskał już zdrowie, siły i życie. Przysłuchujący się temu ludzie byli zdumieni, niedowiarkowie zaś uśmiechali się chytrze, spodziewając się, że młody mistrz poczuje gorycz porażki, gdy wszyscy dowiedzą się wkrótce o śmierci młodego człowieka. Ci spośród jego wyznawców, którzy byli ludźmi małej wiary i serca, okazywali niepokój i zaczęli już pomiędzy sobą szeptać „co będzie, jeśli”. Ale Jezus kontynuował swoją pracę ze spokojem i pewnością siebie, nie wspominając już o tym zdarzeniu. Była siódma, gdy wypowiedział tamte słowa.

Tymczasem ojciec pospieszył z powrotem do domu, by przekonać się o prawdziwości słów mistrza. Minął dzień lub dwa bez żadnych wieści z Kafarnaum. Szydercy obecni na uczcie weselnej coraz głośniej wyrażali swoje domysły – coraz częściej z ust zebranych padało słowo „szarlatan”. Potem zaś doszły ich wieści z odległej wioski, które zamknęły usta wszystkim niedowiarkom, a wątłe serca zaczęły bić z większą mocą. Usłyszano bowiem, że kiedy ojciec powrócił do domu, powitały go okrzyki radości i wiadomość, że o godzinie siódmej gorączka jego syna opadła i kryzys minął.

A jednak ten „cud” nie przewyższał wcale wielu innych dokonywanych przez adeptów wiedzy tajemnej wszystkich epok – nie wyróżniał się pośród wielu podobnych uzdrowień, których dokonywali przedstawiciele rozmaitych metafizycznych kultów. Był to po prostu skutek zastosowania subtelnych sił natury w stanie głębokiego skupienia umysłu. Współcześnie w metafizyce nazywamy to „uzdrawianiem na odległość”. Nie chcemy jednak przez to powiedzieć, że Jezus nie dokonał niczego wielkiego, pragniemy jedynie zwrócić uwagę uczniów, że podobną moc posiadali również inni i że nie jest ona niczym „nadnaturalnym”, a jedynie działaniem praw całkowicie naturalnych.

(…)

Podążając w stronę Jerozolimy niewielka grupa dotarła do Perei, położnej w pewnej odległości od Betanii, gdzie mieszkała rodzina jego przyjaciół – dwie siostry, Marta i Maria, oraz brat Łazarz. Tam też odnalazł Jezusa ich posłaniec, przynosząc smutną wieść o śmiertelnej chorobie Łazarza. Siostry błagały mistrza, by wrócił do Betanii i go uzdrowił. Jezus jednak odmówił i choć ponawiały one swoje prośby, zwlekał jeszcze kilka dni. Ostatecznie zawrócił do Betanii, oznajmiając swoim uczniom, że Łazarz nie żyje. Na miejscu okazało się, że miał rację – Łazarz umarł i został złożony w grobie.

Jezusa przywitano z wrogością. Jakby ludzie chcieli powiedzieć: „To ten heretyk i oszust. Bał się tu przybyć, choć umierający przyjaciel potrzebował jego pomocy. Moc opuściła go i teraz stoi przed nami zniesławiony i ośmieszony!”. Marta zarzuciła mistrzowi obojętność i zwlekanie z pomocą. Odpowiedział jej, że Łazarz wstanie z martwych, ale mu nie uwierzyła. Wtedy pojawiła się Maria, tak smutna, że na jej widok łzy zalśniły nawet w oczach mistrza, który widział już tyle cierpienia, że wydawało się, iż nie ma już łez.

Zapytał, gdzie jest grób, i zaprowadzili go tam w asyście tłumu żądnego widoku nowych cudów czynionych przez człowieka, którego lękali się bardziej niż go nienawidzili. Jezus stanął przed grobem i nakazał, by odsunięto kamień zagradzający wejście do niego. Ludzie wahali się, wiedząc, że leżą tam zwłoki i czuli już charakterystyczny odór wydobywający się ze środka. Ale mistrz nie ustępował, więc w końcu odsunęli kamień, a Jezus stanął przed mrocznym wejściem do pieczary.

Stał tam przez dłuższą chwilę pogrążony w medytacji i głęboko skupiony. Jego oczy nabrały dziwnego wyrazu, a każdy jego mięsień świadczył o tym, że całą swoją moc koncentruje on na tym niezwykłym zadaniu. Wyrzucił ze swych myśli wszystko, co go zaprzątało w ciągu ostatnich tygodni, aby skupić się tylko na jednym, jak to ujmują adepci nauk tajemnych Wschodu, koncentrując się z całą mocą na tym, czego chciał dokonać.

A potem, ogromnym wysiłkiem woli używając całej siły, jaką posiadał, zakrzyknął głośno, głosem autorytetu i władzy: „Łazarzu! Łazarzu! Wstań!”.

Ludzie wstrzymali oddech ze zgrozą, bo oto mistrz wzywał rozkładające się zwłoki. Rozległy się protesty, lecz on ich nie słuchał. „Łazarzu! Łazarzu! Wstań, rozkazuję ci!”, zawołał znowu.

I wtedy wszyscy ujrzeli jakieś poruszenie w głębi pieczary. Zaraz potem u wejścia pojawiła się blada postać owinięta w śmiertelny całun, jak to było w zwyczaju. Wyraźnie usiłowała się z niego wyplątać i ruszyć ku światłu. Zaiste, to był Łazarz! Zdarłszy z siebie poplamiony całun, na którym wciąż pozostał ohydny odór rozkładającej się materii, stanął przed nimi pachnący i czysty jak niemowlę. Jezus dokonał cudu wykraczającego poza wszystko, co do tej pory pokazał światu.

Fala podniecenia wywołana tym niezwykłym zdarzeniem dotarła do Jerozolimy, przerywając okres ciszy, w którym wydawało się, że mistrz stracił uznanie ludzi i że żyje w odosobnieniu. Teraz władze znów postanowiły działać, tym razem ostatecznie kładąc kres wyczynom tego upartego szarlatana. Wskrzesił on rozkładające się w grobie zwłoki, doprawdy! Jakież jeszcze kuglarskie sztuczki zaprezentuje, by zwieść łatwowiernych ludzi i znów podżegać ich do buntu? Ten człowiek jest bez wątpienia niebezpieczny, należy go umieścić tam, gdzie nie będzie mógł nic zdziałać, i to natychmiast.

(…)

Usłyszeli szczęk zbroi i wojskowy krok. Chwilę później straż wojskowa wkroczyła na scenę w towarzystwie delegacji kapłanów. Przed nimi szedł Judasz Iskariota. Jak w transie podszedł on do mistrza i pocałował go w policzek ze słowami: „Bądź pozdrowiony, Panie”. Był to sygnał dla straży, ustalony wcześniej z wysokim kapłanem. Jezus odpowiedział: „Tym pocałunkiem, ty, Judasz Iskariota, zdradziłeś Syna Człowieczego! Och!”. Wydawało się, że żal mistrza nie może być głębszy. Strażnicy otoczyli go i pojmali.

Nie opierał się. Kiedy do niego podeszli, zapytał: „Kogo szukacie?”. Dowódca odpowiedział: „Szukamy tego, kogo nazywają Jezusem z Nazaretu”. „Jam jest tym, którego szukacie”, odrzekł Jezus, a Piotr odciął ucho jednemu ze strażników, służącemu wysokiego kapłana. Jezus nakazał jednak swoim uczniom, by się powstrzymali, i zbliżywszy się do rannego, umieścił jego ucho na swoim miejscu i w jednej chwili uzdrowił jego ranę. Odwracając się do uczniów oznajmił, że gdyby tego zapragnął, całe zastępy niebieskie przybyłyby mu na pomoc. Potem pozwolił się zabrać. Odchodząc, odwrócił się jeszcze raz do swoich uczniów, chcąc się z nimi pożegnać. Niestety! Okazało się, że uciekli, opuścili go. Został sam w tej godzinie próby. Tak! Jako że każda pokorna dusza zostaje sama w godzinie najcięższych zmagań – sam na sam ze swoim Stwórcą.

Prowadzili go ulicami miasta – Pana wszelkiej mocy, pokornego więźnia, nieopierającego się, posłusznego najwyższej woli. Zaprowadzili go do pałacu żydowskiego arcykapłana, gdzie zebrał się Sanhedryn na tajne spotkanie. Oczekiwano go. Stanął wyprostowany przed tymi tyranami w strojach kapłańskich, którzy mieli go osądzić, związany jak zwykły przestępca. On, który pojedynczym wysiłkiem woli mógł sprawić, że cały pałac obróciłby się w gruzy, grzebiąc wszystkich, którzy znajdowali się w jego murach!

A to był zaledwie początek. W ciągu następnych ośmiu godzin poddano go sześciu kolejnym procesom, stanowiącym karykaturę prawdziwego sądu. Bito go i znieważano na wszelkie sposoby, ale Pan pozostał Panem. Przesłuchiwano fałszywych świadków, którzy zarzucali mu dokonanie najstraszliwszych zbrodni i herezji. Potem zaś Kajfasz zadał mu najważniejsze pytanie: „Czy jesteś Chrystusem?”. A Jezus przerwał milczenie, by potwierdzić: „Jam jest!”. Wtedy zaś arcykapłan zawołał wielkim głosem, rwąc na sobie szaty w świętym oburzeniu: „Oto bluźnierca!”.

Od tej chwili mistrz nie miał już drogi ucieczki. Sam siebie skazał tymi słowami. Musiał ponieść za nie odpowiedzialność. Wypchnięto go z komnaty i jak zwykłego rzezimieszka oddano na pastwę tłumu, który skwapliwie skorzystał z tego przywileju. Posypały się przekleństwa, złorzeczenia, szyderstwa, a nawet razy. Stał pośród nich bez słowa. Myślami przeniósł się już daleko ponad ziemię, zamieszkał na wyżynach, o których ludziom nawet się nie śniło. Koncentrując swój umysł na tym, co rzeczywiste, sprawił, że wszystko inne zniknęło z jego świadomości.

(…)

Następnie Jezus pojawił się w swoim ciele astralnym przed swymi uczniami. Zgodnie z tradycją dwóch z jedenastu spotkało go popołudniu tego dnia, kiedy po raz pierwszy objawił się Marii – w Niedzielę Wielkanocną. Co dziwne, nie rozpoznali go oni od razu, choć szli razem z nim drogą, a potem jedli przy tym samym stole. Ten brak rozpoznania nie doczekał się wyjaśnienia i pozostaje całkowicie niezrozumiały dla Kościoła. Jednakże tradycje wiedzy tajemnej głoszą, iż Jezus z początku nie zmaterializował się w pełni w swoim ciele astralnym, toteż jego rysy były niewyraźne; dopiero podczas posiłku zmaterializował się tak, że uczniowie bez trudu go rozpoznali. Wszyscy adepci wiedzy tajemnej, którzy kiedykolwiek byli świadkami materializacji ciała astralnego, zrozumieją to bez trudu. Ortodoksyjna teoria, która głosi, że Jezus pojawił się ponownie w swoim ciele fizycznym, zupełnie nie tłumaczy faktu, że uczniowie go nie rozpoznali, a przecież do chwili śmierci towarzyszyli mu każdego dnia. Już choćby chwila zastanowienia wystarczy, by stwierdzić, które wytłumaczenie jest bardziej prawdopodobne.

Jezus pozostawał widzialny dla kilkorga wybranych przez czterdzieści dni. Potwierdzają to świadectwa kilkuset osób. Istnieją legendy mistyczne opisujące incydenty, w których się pojawiał, zupełnie pomijane przez Ewangelie. Według jednej z nich pojawił się on przed Poncjuszem Piłatem i przebaczył mu jego udział w tragicznych wydarzeniach. Inna podaje, że król Herod ujrzał Jezusa w swojej sypialni, a jeszcze inna, że Jezus objawił się kapłanom w świątyni i zmusił ich, by padli przed nim na kolana w największym przerażeniu. Czytamy też, że którejś nocy odwiedził on jedenastu siedzących w kryjówce za zaryglowanymi drzwiami i powiedział: „Pokój wam, umiłowani”, a potem zniknął im z oczu.

Ewangelie opisują również inne wydarzenie, także dotyczące jedenastu, kiedy to Tomasz, zwany niewiernym, mógł upewnić się co do autentyczności ciała astralnego Jezusa wkładając palec w jego rany, co zgodnie ze znanym prawem zostało odtworzone w formie astralnej.

To przychodzenie i odchodzenie Jezusa – jego nagłe pojawianie się i znikanie – owo manifestowanie się jedynie oczom tych, którzy pragnęli go ujrzeć, zaś ukrywanie się przed tymi, którzy powinni pozostać nieświadomi jego powrotu, wszystko to jest znakiem dla każdego adepta nauk tajemnych, jakim w istocie była natura wehikułu, którym posługiwał się on w celu przejawienia się. Trudno uwierzyć, że mielibyśmy w tej kwestii choćby najmniejsze wątpliwości, gdyby opinia publiczna znała prawdę o zjawiskach świata astralnego.

ISBN 13: 978-83-66388-06-2
EAN: 9788366388062

Informacje dodatkowe

Waga350 g
Wymiary14,5 × 20,5 cm
Autor

William Walker Atkinson

Książka

okładka miękka

Objętość

238 stron