Opis
Cytaty z książki Safi Nidiaye Otwórz serce zamiast łamać sobie głowę – Droga do wolności radości i pokoju:
Jeśli otworzysz serce… wszystko zrobi się proste i jasne. Okaże się, że problem, który dopiero co wydawał się nie do rozwiązania, nagle wcale nie jest problemem. Nieważne, czy dotyczył on relacji uczuciowych, trudności z podjęciem decyzji, nieustannego zamartwiania się o byt, czy dojmujących dolegliwości fizycznych, depresji albo kryzysów życiowych – klucz do wszystkich problemów osobistych i w relacjach z innymi spoczywa w sercu. Ten, kto chce go znaleźć, musi przestać łamać sobie głowę i zacząć otwierać serce. Czasem to się zdarza spontanicznie. Inspirujące spotkanie, wstrząsające wydarzenie, poruszający widok wprawia nas w stan pełen miłości, piękna i zrozumienia. Trwa to tylko chwilę lub tak długo, aż nie powrócimy do świadomości dnia powszedniego, stosunkowo pozbawionej blasku i radości, świadomości, którą większość z nas zaakceptowała jako stan normalny, odkąd nauczyliśmy się, będąc małymi dziećmi, zamykać swoje serca.
(…)
Lecz czy musimy czekać, aż przytrafi się nam takie wydarzenie? Istnieje klucz, który otwiera drzwi do serca z taką pewnością i łatwością, jak zaklęcie W bajce słowa „Sezamie, otwórz się” umożliwiają dostęp do skarbu. Jeśli jesteś zainteresowany rozwiązaniem problemu, chciałbyś uleczyć rany duszy i poprawić swoje relacje, jeśli masz już dość poczucia, że kręcisz się w kółko, wariujesz od natrętnych myśli lub dajesz się opanować lękom, tu znajdziesz drogę prowadzącą do wyzwolenia, jasności i uzdrowienia.
(…)
Nie oznacza to, że nigdy już nie będziesz miał problemów, ale nie będą one już stanowić przeszkód nie do pokonania. Przeciwnie, odkryjesz, że chodzi tu o cenne okazje do uleczenia ran duszy i znalezienia jasności i miłości. Fakt, że problemy się przy tym także rozwiążą, będzie przyjemnym efektem dodatkowym, że tak powiem, skutkiem ubocznym.
(…)
Jeśli rozmyślasz nad problemami albo próbujesz wyprzeć je ze świadomości, jeśli rozpamiętujesz urazy i rozczarowania, jesteś zrezygnowany lub pogrążasz się w rozgoryczeniu, walczysz ze sobą samym bądź z innymi, z losem lub dolegliwościami fizycznymi, zachęcam cię, abyś po prostu z uwagą poczuł to wszystko, co cię dręczy, co przysparza ci trosk lub wywołuje w tobie złość.
Może teraz powiesz: „Przecież i tak to robię cały czas”. Jednak sytuacje, gdy jesteśmy zdominowani przez jakieś uczucie, a gdy świadomie i uważnie je odbieramy, są diametralnie różne. Jeśli podejmiesz kroki, które opisuję w tej książce, ze zdumieniem stwierdzisz dokładnie tak jak ja i wszyscy, z kim pracowałam – a było ich wielu – że dotychczas w ogóle nie wiedziałeś, co oznacza odczuwanie. A nade wszystko doświadczysz, że zwykły akt odczuwania może całkowicie odmienić daną sytuację.
(…)
Jakkolwiek by to nie wyglądało, twoje problemy nigdy nie są spowodowane czymś, co znajduje się poza tobą. Ani zachowanie innych ludzi, ani sytuacje czy okoliczności nie są problemem samym w sobie. Stają się one problemem dopiero wskutek uczuć, które w tobie wyzwalają. Nawet te uczucia nie byłyby problemem samym w sobie, gdybyś je po prostu poczuł. Ale zwykle nie chcesz tego. A więc tym, co z danej sprawy czyni dla ciebie problem, jest wyzwalane w tobie przez nią uczucie, którego nie chcesz czuć.
(…)
Jak tylko przestaniesz się wzbraniać przed danym uczuciem (które i tak w tobie jest, czy tego chcesz, czy nie) i zaczniesz je odczuwać, cała sprawa przestanie być problemem. A uczucie, które napawało cię tak wielkim lękiem, że zrywałeś relacje, odrzucałeś szansę kariery zawodowej, wyrzekałeś się miłości czy robiłeś cokolwiek innego, byle tylko go nie doznawać – straci siłę rażenia. Przeżywając je chociaż raz świadomie, nie utożsamiając się z nim i odkrywając, że to tylko uczucie, okazujesz przez chwilę współczucie i zrozumienie wobec siebie i dlatego jest to dobre. Odtąd lęk przed tym uczuciem nie ma nad tobą władzy. Jesteś wolny.
(…)
Teraz niektórzy powiedzą: „To nie może być takie proste. Przecież trzeba wielu lat psychoterapii, aby dotrzeć choćby do jednego wypartego uczucia, a i tak wielu się to nie udaje…”.
Wiem, wiem… A jednak odkryłam metodę, która jest tak prosta. Być może jej istota polega na tym, że wszystko zaczyna się od pracy z ciałem. A może również dlatego, że w jej odkryciu dużą rolę odegrała intuicja. Poza tym zapewne nie bez znaczenia jest fakt, że nie mam pojęcia o psychologii i psychoterapii, a więc nie ulegam wpływom żadnych doktryn. Księga, którą studiowałam, aby odnaleźć tę drogę, to – zgodnie z duchowym mottem „Poznaj samego siebie” – moja własna natura (i tylko nieznacznie różni się ona od natury każdego innego człowieka, co często stwierdzałam prowadząc warsztaty).
(…)
Siedzieć, oddychać, obserwować. To się nazywa medytacja. Dzięki niej, a także pod wpływem natchnienia, odkryłam coś: można nauczyć się otwierać serce. Istnieje droga, która pozwoli nam ponownie odnaleźć te części siebie, które kiedyś wysłaliśmy do diabła. Sprowadzenie ich z powrotem do domu jest nie tylko piękne, lecz również uzdrawia i rozwiązuje problemy.
(…)
Zależy mi bardzo na tym, aby to wspaniałe odkrycie było dostępne nie tylko dla ludzi, którzy mają nawyk medytacji, ale dla wszystkich poszukujących wyjścia z dżungli problemów. Dlatego niniejsza książka jest drogowskazem szczególnie dla tych wszystkich, którzy nie mają doświadczenia z medytacją lub nie mają nawyku jej praktykowania. Wyniosą oni stąd owo minimum „siedzieć, oddychać, obserwować” (jakkolwiek tego minimum nie mogę nikomu oszczędzić), a całą resztę będą mogli zastosować na co dzień, aby skuteczniej pokonywać problemy i trudności.
(…)
Jeśli przyjrzeć się bliżej, prawie wszystko w naszym życiu obraca się wokół uczuć. Uczucia kryją się za pragnieniami i problemami, sympatiami i niechęciami, za konfliktami, walką o władzę i wojnami. Pragnąc czegoś, robimy to ze względu na uczucia, których ma to nam przysporzyć. Marzymy o związku z określoną osobą, o konkretnym domu lub danym sposobie życia, ponieważ obiecujemy sobie po tym określony rodzaj szczęścia. Pragniemy pieniędzy, wierząc, że dzięki nim poczujemy się szczęśliwi, wolni, bogaci, niezależni, bezpieczni, potężni lub ważni. Złościmy się na jakieś zdarzenie, ponieważ wyzwala ono w nas bolesne uczucie, którego nie chcemy doznawać. Za żadne skarby nie chcemy stracić jakiegoś człowieka, gdyż boimy się, że wraz z nim zniknie z naszego życia uczucie, które w nas budzi. Bronimy swojego dobrobytu, statusu, sposobu życia, obawiając się uczucia, jakie pojawiłoby się, gdybyśmy musieli oddać jakąś część z tego. Walczymy o sukces, chcąc cieszyć się uznaniem, szacunkiem czy uwagą. Naturalnie zdarzają się też motywy altruistyczne – gdy tęsknimy za sukcesem czy władzą w imię jakiejś sprawy. A jednak nawet najszlachetniejsze dążenia u nas, normalnych ludzi, zawsze wiążą się z osobistym pragnieniem pewnego rodzaju przeżycia, pewnego uczucia. Na ogół jednak ignorujemy to pragnienie, starając się być bezinteresownym człowiekiem.
(…)
Tymczasem wielu z nas żywi lęk przed sukcesem także w obawie przed tym, że poczuje się w jakiś sposób niekomfortowo, na przykład jako winni, nielubiani, że stanie się obiektem zazdrości czy nienawiści lub popadnie w niełaskę. Zazwyczaj staramy się układać sobie życie i świat w sposób zapewniający nam przyjemne uczucia i trzymający z dala te niemiłe. I tak oto ulegamy władzy uczuć: postępujemy w określony sposób, ponieważ tęsknimy za pewnymi uczuciami, a innych chcemy uniknąć. Fakt ten jest prawdziwy niezależnie od tego, jak oceniamy uczucia i czy uważamy siebie za istoty emocjonalne, czy nie. Człowiek tłumiący swoje uczucia i próbujący być „cool” jest tak samo nimi owładnięty, jak ktoś mający skłonność do emocjonalnych wybuchów. Tym, kto tłumi swoje uczucia, rządzi lęk przed pewnymi uczuciami, na przykład przed uczuciem ośmieszenia się, skompromitowania lub bycia pogardzanym. Natomiast człowiek ulegający emocjonalnym wybuchom jest zdominowany przez uczucia, pozwalając im się opanować.
(…)
Możemy też próbować manipulować naszymi uczuciami tak, aby je zmodyfikować. Ale po pierwsze, nie zmienia to niczego w uczuciach jako takich, poza tym, że do istniejących już uczuć dołączają inne, powstające w wyniku tej wewnętrznej walki. Po drugie zaś, zaczynają nami zawładać teraz właśnie te uczucia, które tłumimy lub ignorujemy, a mianowicie dokładnie z tego powodu: ponieważ je tłumimy lub ignorujemy. Nawet uczucia, których jesteśmy w pełni świadomi, lecz próbujemy je sobie wyperswadować za pomocą dobrych argumentów, opanowują nas, gdyż schodzą do podziemia, a wówczas, umykając naszej obserwacji, mogą się uaktywnić. Będąc poza naszą percepcją determinują one nasze myśli i działania, a my nie zdajemy sobie z tego sprawy. Swoją drogą, nawet uświadomione uczucia nad nami panują, jeśli jedynie jesteśmy świadomi ich istnienia, ale ich nie odczuwamy. O tej różnicy porozmawiamy szczegółowo później.
(…)
Zamiast próbować zmieniać uczucia, możemy również próbować zmienić naszą sytuację życiową tak, by zapewniała nam przyjemniejsze uczucia. Ale i to nie zmieni naszych uczuć, bo te nieprzyjemne, których próbujemy uniknąć, już w nas są. To jest też powód, dla którego tak bardzo się ich boimy. Patrząc w ten sposób, możemy tak naprawdę tylko cieszyć się z okoliczności, które nam te uczucia uświadomią. Pomijamy w tym momencie fakt, że to, jak się czujemy i myślimy, wpływa na naszą sytuację życiową i dlatego wcale nie tak łatwo jest ją zmienić bez samego choćby uświadomienia sobie własnych uczuć i myśli.
(…)
Zatem uczucia są naszą wewnętrzną rzeczywistością, czyli sposobem, w jaki przeżywamy siebie w danym momencie. Możemy sobie pozwolić na to przeżywanie lub nie, dostrzec je lub nie, akceptować lub nie – tak czy owak ma ono miejsce. Jeśli nasze serce jest otwarte, to wewnętrzne przeżywanie jest nieprzerwanym strumieniem ciągle zmieniających się niuansów, którym nadaliśmy nazwy. Radość, zachwyt, miłość, złość, gniew, zazdrość, nienawiść, martwienie się, smutek, strach, panika, niepokój, zniecierpliwienie, pogoda ducha, spokój, czułość, nienawiść, oziębłość, rozpacz, trwoga – to stale zmieniające się sposoby przeżywania samego siebie. Uczucie nie jest więc „czymś”, lecz niuansem w strumieniu wewnętrznego przeżywania.
(…)
Gdy nasze serce jest otwarte i ten strumień może płynąć bez przeszkód, nie ma problemu. Niestety usunęliśmy ze swojego postrzegania pewne odcinki tego przepływu. I tak robiliśmy już zawsze, gdy coś nas zaszokowało, gdy nie mogliśmy czegoś zrozumieć, gdy coś nas wytrąciło z błogiego i oczywistego osadzenia w egzystencji, a obok nie było nikogo, kto by dzielił z nami nasze uczucie, zrozumiał je i zasygnalizował: „To uczucie jest w porządku, nic się nie stanie, da się to przeżyć”. Wręcz przeciwnie, gdy byliśmy mali (a to jest właśnie okres, z którego pochodzi większość nieprzepracowanych wstrząsów), dorośli poprzez swoje zachowanie dawali nam w takich przypadkach do zrozumienia: „To złe uczucie, trzeba się go jak najszybciej pozbyć”. Odwracali naszą uwagę lub, pocieszając nas, próbowali przepędzić złe uczucie. Niektórych uczuć generalnie nam zabronili. Z ich zachowania wywnioskowaliśmy, że dane uczucie było tak złe, że w żadnym wypadku nie powinniśmy go do siebie dopuścić. Nabraliśmy nawet podejrzeń, że może ono nas zabić. Niemniej uczucie to w nas pozostawało, a jedyna możliwość pozbycia się go polegała na udawaniu, że go nie ma. Wymazaliśmy je z naszego świadomego postrzegania. Podobnie jak w przypadku stanu „blackout”, utraty przytomności czy znieczulenia, nie było nas tam, gdzie było obecne to uczucie. Oznacza to, że uczucie istniało, ale nie było dostrzegane. A więc czeka po dziś dzień, aż nadrobimy zaległości, i skwapliwie stwarza ku temu okazje.
(…)
Ponieważ nie dostrzegliśmy uczucia powstałego w tamtej chwili, coś, co mogło być przejściowym stanem w strumieniu wewnętrznego przeżywania, stało się stanem permanentnym. Zamiast swobodnie płynąć, energia tego uczucia uległa niejako zamrożeniu i pozostaje niezmieniona w naszym ciele jako energia „skrystalizowana”. Możemy uwolnić to uczucie z głęboko zamrożonego stanu dzięki temu, że je odczujemy. To się nazywa miłosierdzie. Zamiast pozwolić, by ta część nas „stała w zimnie” samiuteńka, obdarzmy ją uwagą, poczujmy ją, zabierzmy ją, że tak powiem, do ciepłego pieca naszego serca, gdzie będzie mogła odtajać.
(…)
Dopóki wyparte uczucie nie zostanie uwolnione z owego zamrożonego stanu, będzie „częścią” nas, rodzajem dodatkowej osobowości wiodącej własne życie, która rządzi nami w niekontrolowany sposób. (Aby móc ją kontrolować, musielibyśmy ją zauważyć i uznać jej istnienie.) Jeśli nasze serce jest otwarte, świadomość włączona, a strumień wewnętrznego przeżywania może płynąć bez przeszkód, nie jesteśmy zdominowani przez wyparte „części” naszej osobowości, lecz działamy prosto ze swojego centrum, z naszej prawdy i naszego serca. Ściśle mówiąc, nie ma w nas wówczas skupisk pojedynczych „uczuć”, a jedynie odczuwanie, zmieniające swą jakość z chwili na chwilę, każdą zaś chwilę cechuje bogactwo niuansów. Gdy przepełnia nas radość, być może pobrzmiewa w niej odrobina bólu i trochę czułości, albo gdy się gniewamy, jest w tym trochę miłości i nieco smutku.
(…)
Niestety nasze serce przez większość czasu nie jest otwarte, lecz zamknięte. A nasze biedne uczucie siedzi na zewnątrz i marznie. Wygnaliśmy je z promienia światła naszej uwagi i odcięliśmy od ciepła naszego serca. Teraz zostało już tylko jedno miejsce, w którym możemy je dostrzec: nasze ciało. Odczuwanie jest przeżywaniem duszy i ciała, przy czym nie można oddzielić tych dwóch aspektów przeżywania od siebie jak różnych warstw ciasta. Czujemy wszystkim, czym jesteśmy: naszym ciałem i naszą duszą. Miejscem, z którego to odczuwanie może być odbierane, jest serce, nasze czujące centrum. Ale jeśli wymazaliśmy pewne uczucie z serca i świadomości (co znaczy, że nie czujemy go ani nawet nie przyjmujemy do wiadomości), postrzegamy tylko jego fizyczny aspekt, nie zauważając, że chodzi tu o nasze własne uczucie. Zauważamy wtedy ból w ciele, ciągnięcie, kłucie, drżenie, pocenie się, pieczenie, uczucie pełności, swędzenie, ucisk, napięcie, drętwienie, zwiotczenie, otępienie, „dziurę w brzuchu” lub „kluchę w gardle”, stan zapalny lub chorobę. Chodzi w tym o pozostałość uczucia, jego najniższą warstwę, której jesteśmy jeszcze świadomi. Jeśli chcemy ponownie odkryć w niej uczucie, cała sztuczka polega na tym, by świadomie i uważnie przeżywać to fizyczne doznanie.
(…)
Jeśli chcemy wybawić z opresji cierpiące części naszej istoty, odkrywając je na nowo i przyjmując do serca, musimy jedynie dostrzec to, co dzieje się w naszym ciele. Dlatego droga do serca zaczyna się od ciała i stąd moja Praca serca [proces Kluczy do serca – przyp. tłum.] jest skoncentrowana w ciele.
(…)
Pod pojęciem „serca” rozumiem tutaj serce twojej istoty. To nie serce twojego ciała (serce jako narząd) ani nie serce twojego pola energetycznego (czakra serca), lecz czujące centrum twojej istoty. Tu jest siedziba twojej prawdy – tego, co „myślisz w sercu”, czego pragniesz z głębi serca, co naprawdę czujesz, za czym tęsknisz. Tu jest centrum całej twojej istoty. To tutaj odbywa się twoje najskrytsze przeżywanie. Tu możesz poczuć wszystko – to, co porusza ciebie samego, jak i to, co porusza innych.
(…)
Czynności zasilane energią serca wykonujesz z miłością i entuzjazmem. Te czynności dają ci siłę, bez względu na to, jak wiele wysiłku wymagają. Z drugiej zaś strony wszystko, co robisz bez miłości i entuzjazmu, nie jest zasilane energią twojego serca, tego niespożytego źródła siły, i dlatego szybciej się w tym wyczerpujesz.
(…)
Relacjom, zrodzonym z energii serca oddajesz się z miłością, entuzjazmem i zaangażowaniem. Mogą one być trudne i związane z bólem i rozczarowaniem, mogą wymagać od ciebie poświęceń, a jednak te relacje będą ci dawały ciągle nowe siły. Energia bijąca z serca nie płynie bowiem jednokierunkowo. Wraca do ciebie w co najmniej takiej samej ilości, w jakiej ją wydatkujesz.
(…)
żywiole. Będąc połączona z tym rdzeniem mojej istoty i nie zamykając go, czuję swój ból i swoją radość, swoją miłość i tęsknotę, nie utożsamiając się jednak z tymi uczuciami. Nie jestem przez nie przytłoczona, poszkodowana czy zniszczona. Po prostu odbieram strumień mojego wewnętrznego przeżywania i jestem z nim jednością; nie ma oddzielenia między mną a moimi uczuciami. Równocześnie jestem jednak czymś więcej niż moje uczucia, jestem, że tak powiem, naczyniem o nieograniczonej pojemności. Tak samo jak swoje własne emocje, odczuwam radość, miłość, tęsknotę i ból istot, które spotykam, nie utożsamiając się z tymi uczuciami. Po prostu czuję je w sobie, a moje serce ma naturalną skłonność do dawania innym tego, czego potrzebują – szacunku, zrozumienia czy miłosierdzia. Branie i dawanie ze strony serca odbywa się w świecie uczuć.