Opis
Podtrzymywanie w sobie pamięci, pragnień i oczekiwań skazuje nas na życie poza sobą, nie pozwala przeżywać w pełni tego, co jest. Uciekając przed sobą, nie potrafimy zmierzyć się z lękiem, bólem i poczuciem osamotnienia. Nie potrafimy docenić tego, co mamy – życia, relacji, miłości. Musimy zdobyć się na odwagę umierania każdego dnia, każdej minuty, na niegromadzenie wspomnień, doświadczeń, bo tylko takie istnienie jest całkowicie niewinne, jest pełnią człowieczeństwa, zgodą na siebie samych, takich jakimi jesteśmy. Uważamy się za niewystarczających, niekompletnych. Co stracilibyśmy jednak, odrzucając wszystkie te przekonania, które koniec końców okazują się pułapką samotności? Co by się zmieniło, gdybyśmy spróbowali nie nazywać niczego, nie klasyfikować, nie usiłowali zapewniać sobie przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa w świecie i wobec śmierci będącej wielkim nieznanym?
Cytaty z ksiązki Jiddu Krishnamurti O Życiu i śmierci:
Chciałbym porozmawiać o tym, co obejmuje całość życia, co nie jest fragmentaryczne, o totalnym podejściu do całości ludzkiej egzystencji. Myślę, że aby wniknąć w ten temat naprawdę głęboko, musimy uwolnić się od wszelkich teorii, przekonań i dogmatów. Większość z nas nieustannie orze glebę umysłu, ale potem nic w niej nie sieje. Analizujemy, dyskutujemy, rozdzielamy włos na czworo, nie rozumiejąc całego ruchu życia.
Sądzę, że dla tego zrozumienia winniśmy pojąć w całej głębi trzy czynniki: czas, smutek i śmierć. Zrozumienie, czym jest czas, przeniknięcie pełnego sensu smutku oraz życie wraz ze śmiercią – to wszystko wymaga jasności, jaką daje miłość. Miłość nie jest teorią, nie jest ideałem. Albo kochasz, albo nie kochasz. Miłości nie można się nauczyć. Nie istnieją kursy miłości ani metoda codziennej praktyki, która umożliwiłaby jej poznanie. Myślę jednak, że człowiek poznaje miłość naturalnie i swobodnie, spontanicznie, kiedy naprawdę rozumie sens czasu, niezwykłą głębię smutku i czystość, która przychodzi ze śmiercią. Być może więc moglibyśmy się zastanowić – rozważając fakty, nie teorie czy abstrakcję – nad naturą czasu, jakością czy też strukturą smutku, i tą niezwykłą rzeczą, którą jest śmierć. Te trzy czynniki są nierozerwalne. Jeśli zrozumiemy czas, pojmiemy zarazem, czym jest śmierć i smutek. Ale dopóki będziemy postrzegali czas jako zjawisko oddzielne od smutku i śmierci, jeśli będziemy usiłowali rozważać każde z nich z osobna, nasze zrozumienie pozostanie niepełne, fragmentaryczne i dlatego nigdy nie pojmiemy niezwykłego piękna i siły miłości.
(…)
Nie rozumiejąc czasu, nie potrafimy zrozumieć smutku. To nie są dwie różne rzeczy. Praca w biurze, bycie z rodziną, posiadanie dzieci – to także nie są odrębne, oddzielone od siebie incydenty. Przeciwnie, są one ze sobą powiązane na bardzo głębokim poziomie. Nie dostrzeżemy jednak tego niezwykle bliskiego, głębokiego związku, nie mając wrażliwości, jaką rodzi miłość.
Aby zrozumieć smutek, musimy pojąć naturę czasu i strukturę myśli. Czas musi się zatrzymać; w przeciwnym razie będziemy tylko powtarzać informacje, które zgromadziliśmy, niczym elektroniczny mózg. Dopóki nie nastąpi koniec czasu – co oznacza zarazem ustanie myśli – pozostanie nam tylko powtarzanie, przystosowanie i ciągłe modyfikowanie. Nigdy nie pojawi się nic nowego. Jesteśmy jak elektroniczne mózgi, które tak wysoko cenimy – być może nieco bardziej niezależni, ale wciąż funkcjonujący jak maszyny.
Aby zrozumieć naturę smutku i jego kres, musimy zrozumieć czas, a zrozumieć czas to zrozumieć myśl. To nie są odrębne rzeczy. Rozumiejąc czas, napotykamy myśl; zrozumienie myśli jest zatrzymaniem czasu, a tym samym kresem smutku. Jeśli to jest jasne, możemy popatrzeć na smutek nie oddając mu czci chrześcijańskim zwyczajem. Czcimy lub usiłujemy zniszczyć to, czego nie rozumiemy. Umieszczamy to w kościele, świątyni albo w mrocznych zakamarkach umysłu, i zatrzymujemy się tam zdjęci grozą; możemy to również próbować odrzucić od siebie albo przed tym uciec. Ale my nie będziemy tak postępować. Zdajemy sobie sprawę z tego, że człowiek od tysięcy lat daremnie usiłuje rozwiązać problem smutku. Widząc, jak próżne jest to staranie, twardnieje, akceptuje ten smutek i przyznaje, że jest on nieuniknioną częścią życia.
(…)
Smutek jest owocem użalania się nad sobą, którego musimy radykalnie zaprzestać, by zrozumieć smutek. Nie wiem, czy zauważyliście, jak bardzo użalacie się nad sobą, mówiąc na przykład: „Jestem taki samotny”. Popadając w użalanie się nad sobą, stwarzacie glebę dla zakorzenienia się smutku. Choćbyście znaleźli doskonałe usprawiedliwienia dla tego żalu, racjonalizowali go, wypolerowali i otoczyli ideami, on wciąż postanie głęboko w was zakorzeniony. Ten, kto chce zrozumieć smutek, musi najpierw uwolnić się od tego brutalnego w istocie, jakże trywialnego i egocentrycznego użalania się nad sobą. Możecie się tłumaczyć chorobą, stratą kogoś bliskiego lub poczuciem niespełnienia, frustracją. Jednak niezależnie od przyczyny, wasze użalanie się nad sobą pozostaje korzeniem smutku. Dopiero kiedy przestaniecie odczuwać ten żal, będziecie w stanie popatrzeć na smutek nie hołdując mu ani przed nim nie uciekając, nie nadając mu tego subtelnego, duchowego znaczenia, nie mówiąc, że cierpienie jest konieczne, by odnaleźć Boga, bo to jest największy nonsens. Tylko tępy, głupi umysł znosi smutek. Nie wolno nam akceptować smutku ani mu zaprzeczać. Jeśli przestaniecie się nad sobą użalać, wyzbędziecie się tej sentymentalnej, emocjonalnej postawy i będziecie mogli popatrzeć na smutek z pełną uwagą.
(…)
Bądźcie uważni na swoją bierną akceptację smutku, na to, jak racjonalizujecie, jak szukacie usprawiedliwień, jak użalacie się nad sobą, jak bardzo jesteście sentymentalni i emocjonalni w swoim podejściu do smutku. To wszystko jest tylko marnowaniem energii. Aby zrozumieć smutek, należy poświęcić mu całą uwagę, a wtedy nie będzie miejsca dla wymówek, sentymentów, racjonalizowania ani użalania się nad sobą.
Mam nadzieję, że wyrażam się jasno, kiedy mówię o potrzebie skierowania na smutek pełnej uwagi. To powinno się dziać bez wysiłku, bez chęci rozproszenia czy zrozumienia smutku. Chodzi wyłącznie o obserwację. Każdy wysiłek w celu zrozumienia, zracjonalizowania czy ucieczki przed smutkiem jest zaprzeczeniem tego negatywnego stanu pełnej uwagi, umożliwiającego zrozumienie tego, co nazywamy smutkiem.
Nie analizujemy, nie próbujemy zgłębiać tego, czym jest smutek, po to, by się go wyzbyć, ponieważ to byłoby tylko kolejną sztuczką umysłu. Umysł analizuje smutek, a następnie wyobraża sobie, że wszystko zrozumiał i że uwolnił się od smutku. To nonsens. Możecie wyzbyć się jakiegoś rodzaju smutku, ale on pojawi się wkrótce w nowej postaci. Mówimy o smutku w ogóle – o smutku jako takim – waszym, moim czy czyimkolwiek.
(…)
Kiedy umysł rozumie naturę czasu i myśli, kiedy wykorzenia z siebie użalanie się nad sobą, sentymentalizm i emocje, myśl – twórczynię tego galimatiasu – ustaje, a wraz z nią czas; wtedy wchodzisz w bezpośredni kontakt z tym, co nazywasz smutkiem. Smutek trwa tak dopóty, dopóki przed nim uciekamy, dopóki próbujemy go unikać, rozpraszać albo go czcić. Dopiero gdy to wszystko ustaje, ponieważ umysł wchodzi w bezpośredni kontakt ze smutkiem i tym samym milknie, możesz się przekonać, że smutek znika. W chwili, gdy umysł znajduje się w bezpośrednim kontakcie ze smutkiem, on się rozprasza, znika bowiem to, co rodzi smutek, czyli czas i myśl. Dlatego następuje kres smutku.
(…)
Jakże więc mamy zrozumieć to, co nazywamy śmiercią, a co budzi w nas tak wielki lęk? Człowiek wymyślił mnóstwo sposobów, by sobie z nią poradzić – oddaje jej cześć, zaprzecza jej, hołduje niezliczonym przekonaniom na jej temat itd. Aby zrozumieć śmierć, trzeba spojrzeć na nią inaczej, na nowo; bo przecież tak naprawdę nic o niej nie wiemy, prawda? Być może widzieliście umierających albo zaobserwowaliście u siebie czy innych oznaki starzenia się i podupadania na zdrowiu. Wiecie, że starość wiąże się z końcem fizycznej egzystencji, choć ten koniec może nastąpić również w wyniku choroby, wypadku, zabójstwa lub samobójstwa. Nie znacie jednak śmierci tak, jak poznaliście seks, głód, okrucieństwo czy brutalność. Nie wiecie, co to znaczy umierać, i dopóki nie będziecie tego wiedzieli, śmierć nie będzie dla was nic znaczyła. To, czego się tak boicie, jest abstrakcją, czymś, czego nie znacie. Nie znając pełni śmierci, jej implikacji, umysł się jej boi – przeraża go jednak myśl, nie fakt, którego nie zna.
(…)
Proszę, spróbujcie to zrozumieć nieco głębiej. Gdybyście umarli w tej chwili, nie mielibyście czasu pomyśleć o śmierci ani się jej przestraszyć. Ale istnieje przedział czasowy pomiędzy chwilą obecną a tą, w której śmierć przyjdzie, możliwe więc, że macie mnóstwo czasu na zamartwianie się i racjonalizowanie. Chcielibyście przejść do innego życia – jeśli takie istnieje – wraz z całym swoim niepokojem, wszystkimi pragnieniami i zgromadzoną wiedzą. Wymyślacie więc sobie teorie albo wierzycie w jakąś formę nieśmiertelności. Śmierć jest tam, a wy jesteście tutaj, zajęci swoim życiem – prowadzeniem samochodu, uprawianiem seksu, odczuwaniem głodu, zamartwianiem się, pracą, gromadzeniem wiedzy itd. Nie chcecie umierać, bo nie dokończyliście książki, którą piszecie, albo nie opanowaliście jeszcze w mistrzowskim stopniu umiejętności gry na wiolonczeli. Oddzielacie więc śmierć od życia, mówiąc: „Teraz zrozumiem życie, a teraz zrozumiem śmierć”. Ale one nie są oddzielne i właśnie to musimy zrozumieć przede wszystkim. Życie i śmierć są jednym, są ze sobą niezwykle blisko związane. Nie można ich rozdzielić, próbując zrozumieć jedno bez drugiego. Tymczasem większość z nas próbuje. Oddzielamy życie, umieszczamy je w jakimś szczelnie zamkniętym pojemniku. Jeśli jesteście ekonomistami, zajmujecie się wyłącznie ekonomią, nie macie pojęcia o innych dziedzinach. Będąc lekarzami specjalizującymi się w chorobach nosa i krtani albo serca, ograniczacie się do niewielkiego poletka wiedzy przez jakieś czterdzieści lat i to jest wasze niebo do chwili, gdy umrzecie.
Takie fragmentaryczne spojrzenie na życie oznacza trwanie w ciągłym zamęcie, sprzeczności i poczuciu nieszczęścia. Musicie dostrzec życie jako całość, ale to jest możliwe tylko wtedy, gdy jest w was uczucie, gdy jest miłość. Miłość jest jedyną rewolucją zdolną zaprowadzić porządek. Nie ma sensu gromadzić coraz więcej wiedzy w dziedzinie matematyki, medycyny, historii i ekonomii, by następnie złożyć ze sobą te wszystkie fragmenty; to niczego nie rozwiązuje. Bez miłości rewolucja prowadzi jedynie do kultu państwa, obrazu albo do tyranii, korupcji i ostatecznej destrukcji człowieka. Podobnie jest, gdy przerażony umysł odsuwa od siebie śmierć, oddziela ją od codziennego życia. To tylko potęguje w nim lęk, napięcie i każe mu wymyślać coraz to nowe teorie na temat śmierci. Aby zrozumieć śmierć, musicie zrozumieć życie. Ale życie nie jest ciągłością myśli; ciągłość rodzi jedynie całe to nieszczęście, które nas otacza.
(…)
Czy zatem umysł może sprowadzić śmierć z daleka i postawić ją tuż przed sobą? Rozumiecie to? Śmierć nie jest czymś odległym; jest tu i teraz. Jest przy tobie, gdy mówisz, gdy się bawisz, słuchasz czy idziesz do biura. Jest przy tobie w każdej minucie twego życia, podobnie jak miłość. Jeśli to raz zobaczysz, przekonasz się, że całkowicie wyzbyłeś się lęku przed śmiercią. Człowiek nie boi się nieznanego, lecz utraty tego, co zna. Boicie się stracić rodzinę, zostać sami, bez innych ludzi; boicie się bólu osamotnienia, braku możliwości doświadczania, boicie się stracić to wszystko, co zgromadziliście. To jest to znane, którego boicie się wypuścić. To, co znane, jest pamięcią, a umysł przywiera do tej pamięci. Ale pamięć jest tylko czymś mechanicznym – możemy ją swobodnie pozostawić komputerom.
Aby zrozumieć piękno i nadzwyczajną naturę śmierci, potrzebujemy wolności od znanego. Umrzeć dla znanego to zacząć rozumieć śmierć, ponieważ wówczas umysł staje się świeży, nowy, nie ma w nim lęku. Dlatego możemy wniknąć w ten stan nazywany śmiercią. Tak więc od początku do końca życie i śmierć stanowią jedno. Mądry człowiek rozumie czas, myśl i smutek; tylko on może zrozumieć śmierć. Umysł, który umiera w każdej minucie, nie gromadzi, nie zbiera doświadczeń, jest niewinny i dlatego niezmiennie trwa w stanie miłości.
(…)
Ten, kto jest wolny od pragnienia, nie zna śmierci, początku ani końca, nie zna ścieżki miłości ani ścieżki umysłu, smutku. Starałem się wyjaśnić, że swoim dążeniem do przeciwieństw tworzymy opór. Jeśli przepełnia mnie lęk, szukam w sobie odwagi, ale lęk wciąż mnie prześladuje, ponieważ tylko uciekam przed jednym w drugie. Gdybym jednak naprawdę uwolnił się od lęku, uwolniłbym się zarazem od odwagi, a to osiąga się poprzez uważność, baczenie, nie zdobywając się na odwagę, lecz nie posiadając żadnej motywacji dla działania. Chodzi mi o działanie bez motywacji. Przekonacie się, jeśli to naprawdę zrozumiecie, że czas, śmierć jako przyszłość, znika. Śmierć jest tylko zauważaniem głębokiego stanu osamotnienia. Czując się osamotnieni, zwracamy się ku innym, szukamy związku, albo chcemy się dowiedzieć, co jest po drugiej stronie, co według mnie jest dążeniem do stanu przeciwieństwa, a tym samym tylko podtrzymuje w nas to uczucie osamotnienia. Gdybyśmy potrafili zmierzyć się z naszym osamotnieniem, przeżywać je w pełni, być na nie uważnymi, całe obecne osamotnienie ulotniłoby się bez śladu. Tym samym nie byłoby śmierci.
(…)
Nigdy nie kończymy niczego wraz z końcem dnia; nie żyjemy tak, jakbyśmy mieli do przeżycia tylko jeden dzień. Rozumiecie, o czym mówię? Żyjemy zawsze jutro albo wczoraj. Gdyby ktoś wam powiedział, że umrzecie pod koniec dnia, co byście zrobili? Czy nie staralibyście się go przeżyć jak najpełniej? Nie żyjemy w pełni każdego dnia. Nie cenimy dnia, myślimy nieustannie o tym, co będziemy robili jutro. O tym, że zagramy w krykieta, o egzaminach, które będziemy zdawali za pół roku, o tym, co zjemy, albo jakie ubrania sobie kupimy itd. Wciąż rozmyślamy o jutrze lub o dniu wczorajszym. Nie żyjemy; tak naprawdę bez przerwy umieramy, choć w niewłaściwy sposób.
Gdybyśmy nauczyli się żyć jednego dnia i wraz z jego końcem umierać, by rozpocząć życie na nowo kolejnego dnia, nie balibyśmy się śmierci. Umierać każdego dnia dla tego wszystkiego, co zdobyliśmy, dla całej wiedzy, wszystkich wspomnień i zmagań, nie przenosić ich na jutro – w tym tkwi piękno; bo nawet jeśli następuje koniec, po nim przychodzi odnowa.
(…)
Dopiero kiedy człowiek zrozumie, co to znaczy żyć, czyli przestanie się smucić, zmagać, czynić ze swojego życia pole bitwy, zobaczy, że żyć to znaczy umierać – umierać dla wszystkiego każdego dnia, dla wszystkiego co zgromadził, aby jego umysł był świeży, nowy i niewinny. To wymaga niezwykłej uważności. I nie będzie to możliwe, dopóki nie przestaniemy odczuwać smutku, lęku, a więc dopóki nie ustanie w nas wszelka myśl. Dopiero wtedy umył naprawdę cichnie – nie popada w otępienie, nie jego głupi czy niewrażliwy na skutek narzuconej mu dyscypliny i tych wszystkich sztuczek, które wyprawiamy, ćwicząc jogę itd.
(…)
Bez miłości nie ma cnoty. Bez miłości nie ma pokoju; nie ma relacji. To jest fundament dla umysłu, dzięki któremu może zanurzyć się on w tym wymiarze, w którym istnieje tylko prawda.
(…)
Żyjecie w myślach; nadajecie myśleniu ogromne znaczenie. Ale myślenie jest stare; myślenie nigdy nie jest nowe; jest bowiem kontynuacją pamięci. Skoro żyliście przez jakiś czas, musi istnieć jakaś kontynuacja tego życia. Ale to, co nazywacie kontynuacją, jest martwe, skończone. Jest czymś starym; bo tylko to, co się kończy, może zawierać w sobie nowe. Dlatego tak ważne jest zrozumienie tego, czym jest umieranie; umrzeć; umrzeć dla wszystkiego, co znamy. Nie wiem, czy kiedykolwiek tego próbowaliście. Uwolnić się od znanego, uwolnić się od swojej pamięci, choćby na kilka dni, uwolnić się od przyjemności, od kłótni, od lęku, umrzeć dla swojej rodziny, domu, nazwiska, stać się kimś kompletnie anonimowym. Tylko ten, kto jest kompletnie anonimowy, kto trwa w stanie wolnym od przemocy, nie ma w sobie przemocy. Tak więc codzienne umieranie nie jest jakąś abstrakcyjną ideą, lecz czymś rzeczywistym – spróbujcie to zrobić!
(…)
Człowiek tak wiele gromadzi, nie tylko książek, domów, pieniędzy na koncie w banku, ale również wewnętrznie, gromadzi wspomnienia o zniewagach, pochlebstwach, swoich neurotycznych osiągnięciach, konkretnych doświadczeniach, o tym, co pomogło mu zdobyć jakąś pozycję. Umrzeć dla tego wszystkiego bez oporu, bez dyskusji, bez lęku, po prostu się poddać. Zróbcie to kiedyś, a przekonacie się, co to znaczy. Kiedyś była taka tradycja na Wschodzie, że bogaci ludzie oddawali wszystko, co posiadali, co pięć lat, również pieniądze, aby zacząć wszystko od nowa. Dziś jest to niemożliwością; na świecie żyje zbyt wielu ludzi, rywalizują oni ze sobą o pracę, mamy boom populacyjny itd. Możemy to jednak zrobić w sobie – nie musimy zrzekać się żony, ubrań, męża, dzieci czy domu, lecz uczynić to wewnętrznie, nie przywiązując się do niczego. Jest w tym wielkie piękno. Ostatecznie to właśnie jest miłość, prawda? Miłość nie jest przywiązaniem. Tam, gdzie występuje przywiązanie, musi pojawić się lęk. Lęk zaś nieuchronnie staje się autorytatywny, zaborczy, opresyjny, dominujący.
(…)
Tak więc medytacja jest zrozumieniem życia, czyli porządkowaniem. Porządek jest cnotą, która jest światłem. Tego światła nie może zapalić za nas nikt inny, choćby nie wiem jak był doświadczony, mądry, oczytany i uduchowiony. Nikt na ziemi ani w niebie nie może zapalić tego światła poza tobą, w twoim rozumieniu i medytacji.
Umrzeć dla wszystkiego w sobie! Bo miłość jest niewinna, świeża, młoda i czysta. Jeśli uda ci się wprowadzić taki porządek, cnotę, piękno, zapalić to światło w sobie, będziesz mógł wyjść poza to wszystko. To znaczy, że umysł po tym, jak zaprowadzi porządek – nie w myślach – stanie się zupełnie cichy, milczący, naturalnie, bez żadnego przymusu, bez konieczności stosowania dyscypliny. W świetle tej ciszy wszystko się rozgrywa, nasze codzienne życie rodzi się z tej ciszy. Jeśli ktoś miał szczęście dotrzeć do tego miejsca, odkrywa, że w ciszy powstaje zupełnie inny ruch, niezwiązany z czasem ani ze słowami, niemożliwy do zmierzenia myślą, ponieważ jest on zawsze czymś nowym. To właśnie tego, co niezmierzone, tak ciągle poszukujemy. Ale to nie może być nam dane; możemy to tylko napotkać. Nie mówimy tu o słowach czy symbolach, bo one są destrukcyjne. To, o czym mówimy, wymaga absolutnego porządku, piękna i miłości. Dlatego musimy umierać dla wszystkiego, co znamy psychologicznie, aby nasz umysł był czysty i jasny, nieudręczony, aby mógł widzieć rzeczy takimi, jakimi one są, zarówno na zewnątrz, jak i w sobie.
(…)
Umysł musi więc osiągnąć całkowity spokój, zupełnie się wyciszyć. Cichnie bez żadnego oporu, nie stosując żadnej metody, kiedy dostrzega całość. Człowiek zawsze pragnął nieśmiertelności. Malując obraz, składał na nim swój podpis. To jest forma nieśmiertelności, pozostawić po sobie imię, pozostawić po sobie cokolwiek. Ale co takiego mamy do zaoferowania – poza naszą wiedzą technologiczną – co możemy z siebie dać? Czym jest człowiek? Czym jesteśmy ty i ja pod względem psychologicznym? Możesz mieć większe konto w banku, być ode mnie mądrzejszy, ale czym jesteśmy wewnętrznie? Słowami, wspomnieniami, doświadczeniami, i to wszystko chcemy przekazać synowi, zamieścić w książce albo namalować. „Ja”. „Ja” jest dla nas niezwykle ważne: „ja” przeciwstawione społeczności, „ja” pragnące się utożsamić, osiągnąć spełnienie, stać się czymś wielkim – sami to wiecie. Przyglądając się „ja”, odkrywacie, że jest ono tylko kupką wspomnień, pustych słów. I to stało się dla nas tak bardzo ważne; jest istotą podziału, który wprowadziliśmy pomiędzy „tobą” a „mną”, pomiędzy „oni” i „my”.
Kiedy to wszystko zrozumiecie – obserwujcie to, nie w innych, lecz w sobie, przyglądajcie się sobie nie osądzając, nie oceniając i niczego nie tłumiąc, po prostu patrzcie – zobaczycie wtedy, że miłość jest możliwa tylko wtedy, gdy następuje śmierć. Miłość nie jest pamięcią. Miłość nie jest przyjemnością. Mówi się, że miłość wiąże się z seksualnością – ale to tylko powrót do podziału pomiędzy sacrum i profanum, w którym jedno wynosimy pod niebiosa, a drugie potępiamy. Z pewnością miłość nie jest żadną z tych rzeczy. Nie można jej spotkać, poznać jej w pełni, nie umierając dla przeszłości, dla wszelkiego trudu, konfliktu i żalu. Tylko wtedy przychodzi miłość. I wtedy człowiek może robić, co zechce.