Opis
Książka została napisana w formie dialogu pomiędzy oświeconym Teozofem, a sceptycznym pytającym. Bławatska wyjaśnia pochodzenie pradawnych korzeni Teozofii i omawia koncepcje bezosobowego Boga, jako zasadę uniwersalną i jednoczącą, idee karmy oraz reinkarnacji jako dynamikę rozwoju i ewolucji człowieka oraz wędrówkę duszy po odłożeniu ciała fizycznego. Autorka wspomina także o budowie ciał subtelnych człowieka, niebezpieczeństwach rozwoju duchowego, spirytyzmu, niezdrowego, gdy jest egoistyczne, zainteresowania zaświatami oraz poziomami astralnymi ludzkości. Wyjaśnia też takie pojęcia jak przeznaczenie i wolna wola.
Części tego nauczania przeniknęły już w pewnym stopniu do świadomości dzisiejszego człowieka, jednak większość z tych idei nie została jeszcze poprawnie zrozumiana i wprowadzona w codziennie życie, a gdy tak się stanie autorka ma nadzieję na dramatyczną poprawę stanu naszej cywilizacji, co jak twierdzi, musi być konsekwencją zastosowania „zakumulowanej Mądrości wieków, zbadanej i potwierdzonej przez generacje Wielkich Jasnowidzących – Mistrzów Mądrości, Miłości i Mocy”.
Cytaty z książki:
Cel tej książki został ściśle wyrażony w jej tytule: „Klucz do teozofii”, wystarczy więc dodać tylko parę słów wyjaśnienia. Nie jest to całkowity, wyczerpujący wykład teozofii, lecz zaledwie klucz do otwarcia wrót, które mogą wprowadzić w głębsze studia. Daje on zarys religii mądrości i tłumaczy jej podstawowe zasady; odpowiada równocześnie na różne zastrzeżenia zwykłego człowieka Zachodu, usiłując przedstawić nieznane mu pojęcia. Ale trudno oczekiwać, aby książka ta mogła uczynić teozofię zrozumiałą bez żadnego wysiłku myślowego czytelnika. Ufamy jednak, że jeśli mogły w niej pozostać pewne niejasności, to tylko z powodu trudnych pojęć, nie zaś zawiłości wykładu, z przyczyny głębi przedmiotu, nie zaś chaotyczności przedstawienia. Dla ludzi myślowo leniwych i tępych teozofia musi pozostać zagadką, gdyż tak w świecie umysłowym, jak i duchowym, postęp człowieka zależy od jego własnego wysiłku. Autorka nie jest w stanie myśleć za czytelnika, a gdyby było to nawet możliwe, niewiele by on na tym skorzystał.
(…)
Pytanie: Mówi się nieraz o teozofii i jej naukach jako o nowo stworzonej religii. Czy jest ona istotnie religią?
Odpowiedź: Nie, nie jest religią. Teozofia jest boską wiedzą, jest nauką.
Pytanie: Jakie jest właściwe znaczenie wyrazu „teozofia”?
Odpowiedź: To boska mądrość (Theós Sophia) lub mądrość bogów, tak jak teogonia to genealogia bogów. Greckie słowo theós oznacza „jednego z bogów”, „jedną z boskich istot”, ale bynajmniej nie „Boga” w znaczeniu, jakie temu słowu nadaje się w naszych czasach. Nie jest to więc „mądrość Boga”, jak to niektórzy tłumaczą, lecz mądrość, jaką posiadają bogowie. Nazwa ta jest stara, istnieje od tysięcy lat.
Pytanie: Jakie jest jej pochodzenie?
Odpowiedź: Przyszła ona do nas od filozofów aleksandryjskich, zwanych miłośnikami prawdy lub filaletejczykami. Greckie philem znaczy „miłować”, aletheia zaś to „prawda”. Słowo „teozofia” pochodzi z III w.n.e. Po raz pierwszy użył go Amoniusz Sakkas i jego uczniowie, którzy stworzyli teozoficzny system eklektyczny, a nazywali się również analogetami. Wyjaśnia to prof. dr A. Wilder w swej książce Neoplatonizm i alchemia [Jest to szkic nauk głównych mistrzów eklektycznej lub aleksandryjskiej szkoły oraz zarys wewnętrznych nauk alchemików wieków średnich.] (Albany, N.Y., 1869):
„(…) interpretowali oni wszystkie święte legendy i opowieści, mity i misteria wedle reguły lub zasady analogii i odpowiedników, tak iż zdarzenia, o których mówiono, że miały miejsce w zewnętrznym, widzialnym świecie, uważali za wyraz czynności i doświadczeń duszy ludzkiej”.
Nazywano ich również neoplatonikami. Choć uważa się zwykle, że teozofia, czyli eklektyczny system teozoficzny, powstała w III wieku, to jeśli mamy wierzyć Diogenesowi Laercjuszowi, pochodzenie jej jest o wiele starsze, gdyż przypisuje się ją egipskiemu kapłanowi o imieniu Pot-Amon, który żył na początku panowania dynastii Ptolemeuszów. Ten sam autor mówi, że jest to imię koptyjskie i że oznacza ono człowieka poświęconego Amonowi – bogu mądrości. Teozofia jest odpowiednikiem sanskryckiego terminu Brahma-Widja, oznaczającego boską mądrość.
(…)
Pytanie: Mówicie o teozofii i naukach tajemnych, czy to jest to samo?
Odpowiedź: Bynajmniej nie jest. Można być bardzo dobrym teozofem, w towarzystwie czy poza nim, nie będąc w niczym adeptem nauk tajemnych. Ale nikt nie może być prawdziwym adeptem nauk tajemnych, nie będąc rzeczywistym teozofem; w przeciwnym bowiem razie popadnie, świadomie lub nieświadomie, w czarną magię.
Pytanie: Co przez to rozumiecie?
Odpowiedź: Mówiłam już, że prawdziwy teozof musi wprowadzać w czyn najwyższy ideał etyczny, musi starać się uświadomić sobie jedność z całą ludzkością oraz przeżyć ją i nieustannie pracować dla innych. Jeżeli adept nauk tajemnych nie robi tego wszystkiego, działa wtedy nieuniknienie dla osobistej korzyści; a jeśli zdobył więcej czynnej mocy od innych, zwykłych ludzi, staje się o wiele niebezpieczniejszym wrogiem ludzkości i swojego otoczenia niż zwykli śmiertelnicy. To jest jasne.
Pytanie: Czy więc adept nauk tajemnych to po prostu człowiek, który posiadł więcej mocy od innych ludzi?
Odpowiedź: Nie tylko; znaczy to o wiele więcej, jeśli naprawdę posiada on dużo wiedzy i praktyki, innymi słowy, jeśli jest w istocie, a nie tylko z nazwy, adeptem nauk tajemnych. Nauki tajemne nie są tym, za co je uważają encyklopedie: „urojonymi naukami wieków średnich, odnoszącymi się do przypuszczalnego działania lub wpływu ukrytych cech lub nadprzyrodzonych potęg, jak alchemia, magia, astrologia i czary (wywoływanie duchów)”. Są to całkiem konkretne, realne, a nawet bardzo niebezpieczne nauki. Zaznajamiają z tajemną mocą ukrytą w każdej rzeczy w przyrodzie przez budzenie i rozwijanie utajonych władz człowieka, drzemiących w nim w stanie potencjalnym, a tym samym dają mu ogromną przewagę nad resztą mniej oświeconych śmiertelników. Tak dziś znany hipnotyzm, będący przedmiotem poważnych naukowych badań, jest tego dobrym przykładem. Siła hipnotyczna odkryta została niemal przypadkowo, a drogę do jej odkrycia przygotował mesmeryzm. I dziś zdolny i umiejętny hipnotyzer może używać tej siły, jak chce, od zmuszania człowieka – nieświadomie dla niego samego – do odegrania roli błazna aż do popełnienia przezeń zbrodni – nieraz zamiast hipnotyzera i dla jego korzyści. Czyż nie jest to straszna potęga, jeśli się znajdzie w ręku ludzi niesumiennych i nieuczciwych? A trzeba pamiętać, iż jest to tylko jedna z mniejszych gałęzi nauk tajemnych.
(…)
Pytanie: Czy wierzycie w modlitwę i czy sami kiedykolwiek się modlicie?
Odpowiedź: Nie. Wolimy czyn zamiast słów.
Pytanie: Nie wznosicie więc modłów do waszego Absolutu?
Odpowiedź: Po cóż mielibyśmy to czynić? Będąc ludźmi pracy, nie możemy tracić czasu na zwracanie słownych modlitw do abstrakcji. Niepoznawalne może mieć jakiś stosunek tylko w obrębie swoich własnych cząstek, ale jest nieistniejącym, jeśli chodzi o jakiekolwiek stosunki w skończoności z tym, co jest ograniczone i uwarunkowane. Świat widzialny zależy w swoim istnieniu i swoich zjawiskach od wzajemnie na siebie oddziałujących form i ich praw, nie od modlitwy czy modłów.
Pytanie: Czy więc nie wierzycie wcale w skuteczność modlitwy?
Odpowiedź: Na pewno nie w skuteczność modlitwy wyuczonej w tylu a tylu słowach i powtarzanej ustnie, jeśli nazywacie modlitwą zewnętrznie wyrażoną prośbę, skierowaną do nieznanego Boga, czyli tę, która wprowadzona została przez Żydów i spopularyzowana przez faryzeuszów.
Pytanie: A czy istnieje jakiś inny rodzaj modlitwy?
Odpowiedź: Oczywiście; nazywamy ją „modlitwą woli”; jest to raczej wewnętrzny rozkaz aniżeli prośba.
Pytanie: Do kogo się w ten sposób modlicie?
Odpowiedź: Do „Ojca naszego w niebiesiech”, w ezoterycznym tego słowa znaczeniu.
(…)
Pytanie: Niemal nie potrzebuję was pytać, czy wierzycie w chrześcijańskie dogmaty nieba i piekła lub w przyszłe nagrody i kary, według nauki ortodoksyjnych kościołów.
Odpowiedź: Tak jak je opisują wasze katechizmy, odrzucamy je bezwzględnie; zwłaszcza nie moglibyśmy nigdy przyjąć ich wieczności. Ale wierzymy mocno w to, co nazywamy prawem równoważącym (lub zadośćczyniącym) oraz w absolutną sprawiedliwość i mądrość kierującą tym prawem, czyli karmę. Oczywiście odrzucamy okrutne i niefilozoficzne wierzenie w wieczną nagrodę lub wieczną karę.
(…)
Oznaczmy te „pierwiastki” właściwymi nazwami:
- ATMAN – najwyższy duch. Nie jest On ani waszym, ani moim duchem, lecz po prostu jak słońce świeci na wszystkich. Jest to wszechobecna, wszechprzenikająca Boska Treść, nieoddzielna od jedynego Absolutu, praducha, jak promień jest nieodłączny od słońca.
- BUDDHI – dusza duchowa. Jest ona przewodnikiem lub naczyniem atmy. Ani atma, ani buddhi, razem czy też oddzielnie, nie mają dla cielesnego człowieka większego znaczenia, niż ma światło i promień słońca dla masy granitu w głębi ziemi, jeżeli ta boska dwójnia nie odbije się i nie zostanie przyswojona, czyli nie przemieni jakiejś świadomości. Karma nigdy nie dosięga ani atmy, ani buddhi, gdyż pierwsza jest sama najwyższym jej aspektem, jest w jednej swojej postaci, z siebie samej działającym czynnikiem karmy; a buddhi, w tej sferze, nie jest świadome. Tą świadomością lub umysłowością jest:
- MANAS [Źródłem i rodzicem manasu jest mahat, czyli „wszechmyśl” lub „myśl kosmiczna”. Manas jest więc mahatem, czyli myślą w człowieku. Nazywa się go również „Kshetrajną” (kszetradżną) lub „wcielonym duchem”, gdyż według naszej filozofii manasa-putra, czyli „Synowie Myśli Kosmicznej” stworzyli, a raczej ukształtowali Myśliciela, czyli myślącego człowieka, lub „Manu”, wcielając się sami w trzeciej rasie ludzkości, w naszym kręgu. Manas jest właśnie prawdziwą, trwałą, inkarnującą się wielokrotnie duchową jaźnią, indywidualnością, a nasze niezliczone, różne osobowości są tylko jej zewnętrznymi postaciami lub maskami.], który pochodzi i jest wytworem – w formie odbicia – AHANKARA, czyli samego pojęcia „ja” lub „jaźń”. Dlatego to, gdy zjednoczy się nierozłącznie z tamtym dwojgiem (atma i buddhi), zwany jest duchową jaźnią i Taijasi (Tajdżasi), czyli świetlistym lub promienistym. To ona jest istotną indywidualnością lub człowiekiem boskim. Ta jaźń wcielając się pierwotnie w bezrozumny ludzki kształt, ożywiony przez dwoistą monadę – ale jej w sobie zgoła nieświadomy, bo nie posiadający jeszcze samoświadomości – uczyniła z tego podobnego człowiekowi kształtu, prawdziwego człowieka. Właśnie ta jaźń, to „ciało przyczynowe” ożywia i opromienia każdą osobowość, w którą kieruje ją karma. Ona też odpowiedzialna jest za wszystkie grzechy i błędy popełnione w każdym nowym ciele, nowej osobowości – a wszystkie one są tylko znikomymi i przemijającymi maskami, ukrywającymi prawdziwą indywidualność przez długi szereg wcieleń.
(…)
Pytanie: Wspomnieliście kamalokę, co to jest?
Odpowiedź: Gdy człowiek umiera, jego trzy niższe narzędzia opuszczają go na zawsze, są to: ciało fizyczne, energia żywotna oraz jej przewodnik, czyli sobowtór żyjącego człowieka. A cztery wyższe – środkowy, czyli kamarupa lub dusza zwierzęca z tym, co sobie przyswoiła z niższego manasu, oraz wyższa trójca znajdują się w sferze zwanej kamaloka. Jest to lotna, astralna „miejscowość”, sfera, limbus teologii scholastycznej, Hades starożytnych; ale ściśle mówiąc, jest to „miejsce” tylko w znaczeniu względnym, gdyż nie posiada ono granic zamykających określony zakres przestrzeni, lecz istnieje wewnątrz obrębu subiektywnej, podmiotowej przestrzeni, czyli poza postrzeganiem naszych zmysłów. Istnieje jednak konkretnie i w niej to astralne eidolony (lub ciała) wszystkich istot, które żyły na ziemi, nie wyłączając zwierząt, czekają na swą drugą śmierć. Dla zwierząt następuje ona, gdy wszystkie ich astralne cząsteczki rozpadają się i rozpraszają do ostatka. Dla ludzkiego ciała astralnego (ejdolonu) śmierć rozpoczyna się wtedy, gdy wyższa trójca – atma-buddhi-manas „oddziela się” od swych niższych przewodników, czyli od odbicia swej byłej osobowości, przechodząc w stan Dewachanu.
(…)
Pytanie: Więc osobowość człowieka musi zawsze znosić ślepo karmiczne skutki, na które zasłużyła jaźń?
Odpowiedź: Niezupełnie. Każdy człowiek w doniosłej i uroczystej chwili śmierci – nawet gdy ta przychodzi nagle – widzi całe swe przeszłe życie jak na dłoni, aż do najdrobniejszych szczegółów. Na jedną krótką chwilę osobowość łączy się z indywidualnością, czyli ze wszystkowiedzącą i rozumiejącą jaźnią. I ta chwila wystarcza, by wskazać mu cały łańcuch przyczyn, które działały w jego życiu. Widzi on teraz i rozumie siebie takim, jakim jest, bez samoułudy, ozdób ani schlebiania sobie. Czyta w księdze swego życia niczym widz patrzący z góry na scenę, którą opuszcza; poznaje i odczuwa sprawiedliwość, która rządziła każdym cierpieniem, jakiego w życiu doświadczył.
Pytanie: Czy dzieje się tak z każdym człowiekiem?
Odpowiedź: Tak jest, bez żadnego wyjątku. Mówią nam, iż bardzo sprawiedliwi i święci ludzie widzą nie tylko ten ostatni żywot, który opuszczają, ale i kilka uprzednich, gdzie zaistniały przyczyny, które uczyniły z nich to, czym byli w tym, dobiegającym końca, życiu.
Pytanie: Czy istnieje jakiś odpowiednik tej chwili przed powrotem duszy na ziemię?
Odpowiedź: Owszem. Jak w chwili śmierci człowiek widzi całe swoje życie wstecz, tak i przed urodzeniem jaźń, budząc się ze stanu szczęśliwości Dewachanu, ma wizję oczekującego ją życia, jasno zdaje sobie sprawę z przyczyn, jakie do niego doprowadziły. Ogarnia je wszystkie i rozumie; widzi przyszłość, gdyż właśnie w tym okresie, pomiędzy życiem Dewachanu a powrotem na ziemię, jaźń odzyskuje pełnię świadomości buddhi-manas i choć na chwilę staje się boska na nowo, taka, jaka była, zanim – podlegając prawu karmy – zstąpiła po raz pierwszy w materię fizycznej sfery i wcieliła się w kształt pierwszego cielesnego człowieka. „Złota nić” (Sutratma) widzi wszystkie „perły”, jakie nanizała, żadnej nie przeoczy.
(…)
Pytanie: Utrzymujecie więc, że żyliśmy już wielekroć na ziemi i będziemy żyć jeszcze wiele razy?
Odpowiedź: Tak jest, cykl życia, a raczej cykl świadomego życia, rozpoczyna się od podziału płci zwierzęcia-człowieka, a zakończy na ostatnim pokoleniu ludzi w siódmej rasie człowieczej, siódmego kręgu. A biorąc pod uwagę, iż jesteśmy dziś dopiero w czwartym kręgu i piątej rasie, łatwiej jest sobie wyobrazić niż wyrazić długość pozostającego okresu.
Pytanie: I wciąż powracamy, by wcielać się w nowe osobowości?
Odpowiedź: Tak jest, gdyż cykl życia, czyli okres inkarnacyjny, można porównać do życia człowieka na ziemi; jak życie to składa się z dni działania i pracy oraz nocy snu, wypoczynku lub bezczynności, tak i jego wcielenia obejmują dni czynnego życia na ziemi i okresy odpoczynku w Dewachanie.
Pytanie: I tę kolejność narodzin nazywa się ogólnym mianem reinkarnacji?
Odpowiedź: Tak jest. Tylko przez te wciąż następujące po sobie wcielenia dokonuje się nieustanny postęp ewolucyjny niezliczonych milionów jaźni ludzkich, postęp ku ostatecznej doskonałości i „odpoczynkowi”, równie długiemu jak był okres czynnych żywotów.
Pytanie: A co wyznacza i reguluje zarówno specjalne cechy, jak i czas trwania tych wcieleń?
Odpowiedź: Karma, czyli ogólne prawo równoważącej wszechsprawiedliwości.
(…)
Pytanie: Czym właściwie jest karma?
Odpowiedź: Uważamy ją, jak już mówiłam, za podstawowe i ostateczne prawo wszechświata, za praźródło i prapoczątek wszelkich innych praw przyrody. Karma jest nieomylnym prawem, które dostosowuje skutek odpowiadający każdej przyczynie, w fizycznej, myślowej i duchowej sferze myślenia. Żadna przyczyna nie pozostaje bez właściwego jej skutku, od najmniejszej do największej; od olbrzymich ruchów kosmicznych do drobnego gestu ręki; a że podobne rodzi podobne, więc karma jest tym niewidocznym i nieznanym prawem, które dostosowuje rozumnie, sprawiedliwie i z niezawodną mądrością każdy skutek do jego przyczyny i nawiązuje do jej sprawcy. Choć samo prawo jest niepochwytne i niepoznawalne, jego działanie jest widoczne i oczywiste.
(…)
Pytanie: Po co potrzeba nam wielokrotnych wcieleń, gdy żadne z nich nie zapewnia nam trwałego spokoju?
Odpowiedź: Bo nie można osiągnąć ostatecznego celu inaczej jak przez doświadczenia życiowe, a większość z nich to przeżycia ciężkie i bolesne; tylko one naprawdę nas uczą. Radość i rozkosze niczego nas nie mogą nauczyć, przemijają szybko, a na dłuższą metę mogą tylko wywołać w nas przesyt. Przy tym gdy nie możemy znaleźć w niczym trwałego zadowolenia, które mogłoby zaspokoić tęsknotę naszej wyższej natury, przekonujemy się, że ukojenie znaleźć można tylko w swej własnej, tj. duchowej ojczyźnie.
(…)
Pytanie: Czy równa sprawiedliwość wobec wszystkich i miłość do wszystkich żyjących istot jest najwyższym wzorem teozoficznego postępowania?
Odpowiedź: Nie; istnieje inny, jeszcze wyższy. Dawanie innym więcej niż sobie, czyli samoofiara. To było charakterystyczną cechą, przebogatą w swej hojności, w życiu największych mistrzów i nauczycieli ludzkości – Gautamy Buddy, według danych historii, Jezusa z Nazaretu, wedle Ewangelii. Ta cecha sama w sobie wystarczyła, by zyskali oni nieprzemijającą cześć i wdzięczność wszystkich następnych pokoleń. Ale my mówimy, że samoofiara musi być kierowana rozpoznawaniem; że samozaparcie się, jeśli jest ślepe, niekierowane sprawiedliwością, bez brania pod uwagę natychmiastowych możliwych skutków, może nieraz okazać się nie tylko daremne, ale i szkodliwe. Jedną z podstawowych zasad teozofii jest bezstronna sprawiedliwość wobec siebie – jako cząstki całego człowieczeństwa – a nie samozwańcza „sprawiedliwość” w stosunku do własnej osoby; więc ani mniejsza, ani większa jak dla innych; chyba że samoofiara jednego może przynieść dobro wszystkim.
(…)
Pytanie: Kimże w końcu są ci, których nazywacie waszymi „mistrzami”? Niektórzy mówią, iż są oni „duchami” czy też innymi nadprzyrodzonymi istotami, a inni uważają ich raczej za postacie „mityczne”.
Odpowiedź: Nie są oni ani jednym, ani drugim. Słyszałam raz, jak ktoś mówił do kogoś – spoza towarzystwa – iż są oni rodzajem „męskich syren”, jeśli w ogóle podobne istoty mogą istnieć. Ale jeśli będziecie słuchać, co ludzie mówią, nigdy nie wyrobicie sobie prawdziwego o nich pojęcia. Przede wszystkim są to żywi, żyjący ludzie, tak samo urodzeni jak my wszyscy i jak my podlegający śmierci.
Pytanie: Tak, ale mówią, że niektórzy z nich mają po tysiąc lat. Czy to prawda?
Odpowiedź: Jest to równie prawdziwe, jak i wiele innych plotek. Im więcej zaprzeczać tym fantastycznym o nich pogłoskom i prostować błędne pojęcia, tym bardziej absurdalne z nich krążą wśród ludzi. Słyszałam, że Matuzalem żył 969 lat, ale że nikt nie kazał mi wówczas w to wierzyć, więc tylko śmiałam się, no i byłam przez to uważana przez niektórych za bluźniącą heretyczkę.
Pytanie: Ale powiedzcie, proszę, poważnie, czy rzeczywiście ich wiek znacznie przewyższa zwykły wiek ludzi?
Odpowiedź: Co nazywacie „zwykłym wiekiem”? Pamiętam, że czytałam kiedyś w piśmie „Lancet” o Meksykańczyku, który dożył 190 lat, ale nigdy nie słyszałam o żadnym człowieku, zwykłym czy też mistrzu, który przeżyłby nawet połowę lat przypisywanych Matuzalemowi. Wiek niektórych mistrzów istotnie znacznie przekracza to, co nazwalibyście „przeciętnym wiekiem ludzi”, ale nie ma w tym nic z cudu, i niewielu z nich przywiązuje do tego jakąkolwiek wagę.
Pytanie: A co właściwie oznacza słowo „Mahatma”, zwykle do nich stosowane?
Odpowiedź: Po prostu „wielką duszę” – wielką moralną wzniosłością i ogromnym rozumem. Jeśli miano „wielki” nadaje się żołnierzom pijakom, jak na przykład Aleksandrowi, dlaczegóż nie nazywać „wielkimi” tych, którzy mają o wiele większe zdobycze w poznaniu tajemnic i opanowaniu sił przyrody aniżeli Aleksander na polach bitew? Poza tym jest to bardzo starożytne hinduskie miano.
Pytanie: Dlaczego nazywacie ich „mistrzami”?
Odpowiedź: Gdyż są naszymi nauczycielami; od nich to mamy wszystkie teozoficzne prawdy, jakkolwiek niektórzy z nas mogli je przedstawiać nieudolnie, a inni tak też rozumieć. Są to ludzie olbrzymiej wiedzy, których nazywamy „wtajemniczonymi”, a świętość ich życia znacznie przewyższa nawet ich wiedzę. Nie są oni, w zwykłym tego słowa znaczeniu, ascetami, choć pozostają z dala od zgiełku, gwaru i walk waszego zachodniego świata.