Opis
Mulford obok Ralpha Waldo Emersona był jednym z założycieli nurtu filozoficznego określanego jako „Nowa Myśl” (z ang. „New Thought”). Tworzył w dziewiętnastym wieku, lecz przekazywane prawdy są tak samo aktualne dziś, jak i wtedy.
Przemyślenia autora pochodziły nie z nabytej wiedzy (wiemy, że nie interesował się czytaniem książek), lecz z wnikliwej obserwacji wynikającej z bliskiego kontaktu z Naturą. Był mądrym nauczycielem i nieprzychylnie wyrażał się o wszelkiego rodzaju dogmatach. Oto co mówił – „W rozwoju duchowym każdy człowiek jest własnym odkrywcą i nie powinien się on smucić tym, iż w jego odkrycia nie wierzą inni. Celem człowieka jest postępowanie naprzód, dalsze odkrywanie i rozszerzanie indywidualnej szczęśliwości”.
Literatura ta z całą pewnością zainteresuje czytelników dzieł Mistrzów. Wprawdzie Prentice Mulford w żadnym miejscu nie wymienia Mistrzów jako źródła swoich przemyśleń, ale dla wnikliwego obserwatora już po kliku stronach staje się jasne, że to właśnie od Nich pochodzi przekazywana przez niego wiedza.
Cytaty z książki:
Jako istota duchem obdarzona jesteś cząstką Nieskończonej Świadomości i Nieprzebranej Mądrości. Jako ta jej cząstka jesteś bez przerwy wzrastającą siłą. Siła ta może tylko zwiększać się, nigdy – maleć. Ona to, z otchłani czasu się dźwigając i wciąż się potęgując, ukształtowała umysł twój i tym, czym jest dziś, uczyniła. Do siły tej każdy z żywotów twoich nieświadomie dorzucił coś nowego. Każde zmaganie się duchowe – czy to w walce z bólem, nałogiem lub występkiem, czy w dążeniu do jakiejś władzy, umiejętności, kunsztu albo sztuki – zmaganie się z samym sobą, z niezadowolenia z siebie pochodzące, z poczucia braków własnych – wszystko to było czynnikiem postępu w głąb ku rosnącej mocy, wzwyż ku względnemu udoskonaleniu, a przez nie ku szczęściu. Albowiem sensem żywota jest szczęście.
Dziś rozporządzasz większą ilością sił duchowych niż kiedykolwiek przedtem; dowodzi tego właśnie twoje z siebie niezadowolenie, wzrastający krytycyzm w stosunku do siebie. Gdyby bowiem duch twój nie był się stał jaśniejszym, nie dostrzegłby tych braków w sobie, a już zwłaszcza nie bolałby nad nimi. Ale na wahadłowej drodze uświadomień może w tej chwili właśnie mijasz punkt najniższy. Przeceniasz swe usterki pod pierwszym wstrząsającym wrażeniem ich odkrycia. Przypuszczasz, że wzrastają, ale to tylko twoje złudzenie optyczne, to rezultat tego, żeś zbliżył się do prawdy. Bóg w tobie, czyli wiecznie kwitnąca w łonie twoim siła, otworzył ci oczy na wady charakteru twego; ale też nigdy jeszcze wady te nie były tak bliskie usunięcia, jak właśnie w tej chwili.
Oto pod domem znajdowała się zapowietrzona jama, stanowiąca źródło ukryte zarazy. Odkrycie jej – zapewne – nie było dla nikogo przyjemną niespodzianką, ale obecnie już mieszkańcy domu czują się pewniejsi niż przed tym odkryciem, bo teraz nie ulega najmniejszej wątpliwości, że gniazdo zarazy zostanie zniszczone. Ta czarodziejska różdżka rabdomanty, poznaniem zwana, gdy zamiast żyły złota odkrywa gnojowisko zaskórne, nie mniejszej, lecz tym większej pochwały jest godna. Nikt niech się nie przeraża swoimi błędami: są one w nim – zapewne; ale i Bóg też w nim jest, i on mu je wskazuje, chcąc, by się doskonalił.
Od dziewiętnastu wieków powtarzano ciągle człowiekowi, że niegodny zeń grzesznik, a ten świat to padół nędzy i upadku. Wbijano mu to w głowę tak długo, aż w końcu stał się tym „grzesznikiem”, a przez ową „grzeszność” jego życie i świat stały się „padołem”. Ale oto pierwsze zdanie pierwszej książki, z której dziecko chińskie naukę w szkole rozpoczyna, brzmi: „Człowiek jest dobry”. Traktować każdego zawsze i z założenia jako dżentelmena – to znaczy tak weń to dżentelmeństwo wmówić, zasugerować mu je, aż stanie się ono dla niego tą „drugą naturą” z przysłowia, a z czasem w końcu nawet po prostu „naturą”.
Nikt niechaj nie narzeka: „Jakże mam przezwyciężyć wszystkie swe słabości? Nie! lepiej już dam spokój; trudno, już się nie poprawię”. Przecież mówiąc to, właśnie poprawiasz się w tej chwili. Każdy protest w duszy jest jakąś jej przemianą. Tylko że, oczywiście, nie wszystko może stać się w jednym dniu, tygodniu ani nawet roku. I w przyszłych twych wcieleniach nigdy nie nastąpi taki dla ciebie okres, kiedy już nic do poprawienia w sobie nie będziesz mógł znaleźć. Każda zaś poprawa z konieczności przypuszcza, że istnieje to właśnie, co ma być poprawione.
Każdy wciąż od nowa buduje sam siebie z nowych barw, sił i kształtów, jako żywy chram bóstwa; a kamieniem węgielnym, założonym dlań przez Budowniczego, jest szacunek dla samego siebie – wielkie, święte JA nasze; ale nie to małe i marne, dzisiejsze, tylko ten idealny obraz samego siebie, który każdy z nas w sobie nosi i do końca żywym nosić winien.
Podobnie jak drzewo nie przestaje rosnąć w zimie, żaden talent nigdy wzrastać nie ustaje. Ucząc się deklamacji, malarstwa, gry w bilard lub czegoś podobnego, łatwo jest zauważyć, że po przerwie miesięcznej, rocznej, a nawet czasami dłuższej, gdy tylko nam powróci utracona wprawa, gramy, malujemy lub deklamujemy o wiele lepiej niż poprzednio; sami o tym nie wiedząc, zgoła nie myśląc o tym ani tego pragnąc, wzbogaciliśmy się o nowe punkty widzenia i nowe metody.
(…)
We wszelkich przedsięwzięciach, natury praktycznej zarówno jak idealnej, powodzenie nie bywa nigdy dziełem ślepego przypadku, ale przychodzi zawsze jako wynik prawa: przypadek bowiem byłby przejawem dowolności, na którą nie ma miejsca w prawidłowym biegu zjawisk przyrodzenia. Wszystko w nieubłagany sposób wiąże się ze sobą w jeden łańcuch przyczynowy; inaczej niż jako przyczyna lub skutek, nic w ogóle na świecie pomyśleć się nie da: gdy małym palcem od ręki poruszę, musi to spowodować zmianę konfiguracji całego wszechświata, jakkolwiek oczywiście gdzieś tam na Syriuszu albo na Drodze Mlecznej niesłychanie nikłą.
Ponieważ prawa natury nie mogą przestawać działać tam, gdzie się zaczyna kora wielkiego mózgu, przeto i nasze losy wewnętrzne, duchowe równie mało pod wpływem przypadku się kształtują, jak – dajmy na to – rozwój rośliny z ziarna. Los nasz jest produktem działania praw bytu, a w miarę tego, jak wzrasta nasze tych praw poznanie, uczymy się posługiwać nimi, jak siłą wodospadu, parą lub elektrycznością.
(…)
Odwaga i przytomność umysłu są tym samym. Podobnież – tchórzostwo i niepanowanie nad sobą.
Źródłem tchórzostwa jest podrażnienie, pewien wewnętrzny niepokój i płynący zeń zbytni, nieopatrzny pośpiech. Wszystkie zaś rodzaje i stopnie powodzenia polegają na odwadze fizycznej i duchowej. A znów niepowodzenie jest identyczne z zastraszoną nieśmiałością.
Odwagę można ćwiczyć w sobie o każdej godzinie, tak że co godzinę będzie się w nas wzmagała, przy czym osiągać będziemy podwójne zadowolenie z siebie: bo nie tylko z tego, żeśmy oto czegoś dokonali, ale i z tego, że przez sam sposób, w jaki to zrobiliśmy, dorzuciliśmy znowu do skarbca swego ducha atom substancji odwagi. W tym celu należy tylko kultywować w sobie to, co zwie się rozwagą (a czego nie trzeba, broń Boże, utożsamiać z powolnością i wygodnictwem).
Gdzie pośpiech, tam zawsze też i lęk, obawa. Kto śpieszy się na pociąg, czyni to z obawy, że nie pojedzie; a ten lęk pociąga za sobą strach przed wszystkimi następstwami pozostania. Kto pędzi na rendez-vous lub na przyjęcie, śpieszy przed szkodliwymi skutkami spóźnienia. Zdumiewająca to rzecz, ile porcyjek lęku i obawy codziennie nam wychodzi, ile kapitału duchowego dzień w dzień wydajemy pod postacią „drobnych” strachu. Te maleńkie psychozy, nieświadomie a ciągle przez nas podsycane, mogą do tego stopnia człowieka opanować, że po prostu nie może on bez przerwy nie lękać się czegoś, co wcale mu nie grozi. Pędzi na przykład za tramwajem, z przystanku ruszającym, jak za czymś na wieki utraconym, co nigdy już nie wróci – zdyszany, z zawziętości oblany zimnym potem i tak rozgoryczony, jakby pochował właśnie kogoś najdroższego, gdy tymczasem następny tramwaj nadjedzie za chwilę, za jakieś najdalej pięć, dziesięć minut. Ale obawa, że trzeba będzie oto te pięć minut czekać, urasta do rozmiarów potwornej góry, jak te stosy poduszek duszących nas w gorączce. Możliwość czekania straszy nas jak zmora.
(…)
Nowe myśli stanowią źródło nowego życia. Gdy pomysł wynalazku jakiegoś lub odkrycia zaświta w głowie twórcy, radością go napełnia, rozkoszą i zachwytem; krew w jego żyłach w nowym krąży rytmie, i każda komórka zda się odrodzona. Pisarza lub artystę nowa koncepcja unosi na zawrotne wyżyny ekstazy.
Mam tu na myśli oczywiście tylko duchy istotnie twórcze, rzadko spotykane, a nie tych licznych twórców w cudzysłowie, którzy zapalają swoją latarenkę od cudzego ognia i tylko szkło w niej nieco inaczej zabarwiają.
Dobra wiadomość, otrzymana w okresie smutku i przygnębienia, uśmiechające się nam ziszczenie nadziei, zażegnanie grożącego nam niebezpieczeństwa – to wszystko ostatecznie jest też tylko rzeczą duchową, daną nam w myśli, obrazem, do którego tęsknimy z upragnieniem, nie zaś samym przedmiotem naszego pożądania; a przecież jakże ciału naszemu sił dodaje! Przykuwające nasz wzrok widowisko, spotkanie z kimś, kto bardzo silny ma dla nas urok, dążenie, czyn, dzieło, które nas zachwycają i bodźca nam dodają – wszystko to jest dla ciała żywym pokarmem i podnietą. W podnieceniu i kontemplacji znika poczucie potrzeb ziemskich – znika naprawdę, a nie tylko zostaje zagłuszone.
Albowiem nie samym chlebem człowiek żyje – istota nasza domaga się wciąż od nowa strawy duchowej coraz świeższej. Dzieło sztuki, jakkolwiek ponętne i pełne czaru wtedy, kiedy je widzimy albo słyszymy po raz pierwszy, urok swój z czasem traci, a tęsknota do zmiany, do różnorodności opanowuje każdego człowieka uczciwego, nawet gdyby miał przez to oderwać się od duszy najbardziej wartościowej, od osoby najmilszej, od której doznaje wyłącznie dobrego.
Tęsknota to może tylko przemijająca, do zmiany chwilowej. Albowiem sztuka, dramat, opera, artysta, podobnie jak człowiek kochany, mogą po pewnej przerwie w obcowaniu z nimi dostarczyć nam znowu wrażeń tym silniejszych, zwłaszcza jeśli tymczasem zmieni się i rozrośnie własna istota nasza lub ich (gdy o artystę chodzi).
(…)
Zdolność zapominania zawiera w sobie jednocześnie zdolność odpędzania od siebie myśli albo pierwiastków niepożądanych i szkodliwych i powoływania na ich miejsce pożytecznych, które miast niszczyć niosą odrodzenie. Rodzaj wysyłanych przez nas myśli wpływa dodatnio lub ujemnie na nasze sprawy i interesy: usposabia innych na naszą korzyść lub niekorzyść, napełnia ich zaufaniem w stosunku do nas lub podejrzliwością.
Przeważający w nas stan duchowy, jego dominujące zabarwienie uczuciowe nadaje kształt ciału naszemu i członkom. Ono nas czyni brzydkimi lub ładnymi, pociągającymi lub odpychającymi dla innych, a co ważniejsze – dla nas samych; wyrabia w nas ruchy, sposób chodzenia, maniery i wzięcie. Najmniejsze drgnięcie jakiegokolwiek w nas muskułu zależy zawsze od takiego lub innego naszego nastroju, takiej lub innej myśli. Człowiek stanowczy ma chód pewny siebie; przeciwnie, wątpiący, niezdecydowany, lawirujący, zmienny chodzi chyłkiem, chwiejnie, powłóczy nogami, sprawia wrażenie „źle na pniu osadzonego”. Stanowczość napina każdy mięsień i napełnia go w cudowny sposób ożywczym fluidem, zwłaszcza gdy zdecydowanie nasze zmierza do celu, który przez swe wypromieniowanie może wyjść na dobre nie tylko nam samym, lecz i innym. Mądry to egoizm, który do spraw własnych wplata cudze dobro; bo przecież w Duchu wszystkie sprawy tworzą jedną całość, i gdy pragniemy wspomóc coś takiego, co posiada wartość dla wielu osób, wówczas napływają ku nam zupełnie inne ożywiające, twórcze promienie pomocnicze. A na ich rzeźwiącym i budującym prądzie, który idzie ku nam z niewidzialnego „wszędzie”, płynie też i drobne czółenko naszej jaźni ku osobistym swym ziszczeniom. Wszyscy bowiem jesteśmy członkami jednego Ciała. Niewidzialne nerwy łączą poprzez przestrzeń jedną istotę z drugą: jedna zła myśl czyjaś bije, jak puls dręczący, w całych miliardach stworzeń.
Aby ułatwić te procesy płodnego łączenia się ze sobą myśli cudzych i naszych, musimy te ostatnie utrzymywać zawsze w stanie możliwie czystym i – jeśli tak można się wyrazić – chemicznie czynnym. To zaś osiągnąć można jedynie za pomocą sztuki zapominania, która nie jest niczym innym, jak tylko wydalaniem we właściwym czasie zużytej lub zepsutej substancji psychicznej.
Nauka zapominania jest sztuką równie ważną, jak nauka zapamiętywania.
(…)
Człowiek może osiągnąć taki stan duchowy, który – byle go umiał utrzymać na stałe – musi mu dać majątek, zdolności, zdrowie, szczęście.
Jest to stan łagodności, ale zarazem i zdecydowania, pewności siebie, panowania nad sobą, lecz i pogody ducha – przy tym stan wytrwałości w zdążaniu do celu, mającego bezwzględnie wyjść na dobre przede wszystkim innym, a następnie i nam samym.
A jest też i inny stan umysłu, który, gdy w nas się na dłużej utrwali, musi pozbawiać nas zdrowia i szczęścia, musi czynić złudzeniem wszystko, co nam wywalczą zapał nasz i talent.
(…)
Gdyby wynaleziono lekarstwo, które by zażywającym je zapewniało moc i stałość charakteru, silną wolę, dzielność oraz wpływ na innych – dopieroż by lekarstwo takie znalazło tu popyt!
Otóż zauważ sobie: to wszystko – siłę, dzielność, charakter – osiągnąć i utrzymać możesz, bylebyś ducha swego zdołał zachować w pewnym określonym stanie! Musisz stale w duchu mieć pragnienie siły! Pragnienie czegoś jest już siłą, która to coś – ku pożytkowi czy szkodzie naszej – zdobywa dla nas. Siła jest substancją wprawdzie niewidzialną, lecz równie rzeczywistą, jak wszelka widzialna.
Im więcej chcesz jej osiągnąć, tym bardziej potęgujesz w sobie zdolność przyciągania substancji siły. Albowiem podobne przyciąga podobne: zdanie to jest prawdą o wszystkich widzialnych i niewidzialnych elementach. Kulki żywego srebra łączą się i zlewają w jedną masę. Drzewa tego samego gatunku rosną razem. Owce garną się do owiec, a nie do krów lub koni; włóczęgi – do włóczęgów.
Słaby, małoduszny, zniechęcony do życia człowiek, niezdolny do żadnego śmiałego porywu, zrzesza się z podobnymi sobie, a mąż o zdecydowanej woli czynu znajdzie na pewno towarzyszy tego co on ducha.
(…)
Niektórzy rodzice kochają dzieci tylko w wyobraźni. Ojciec, który traci równowagę i bije syna, nie kocha go wcale. Lepiej by było powiedzieć, że kocha bicie syna i wywiera nań despotyczny wpływ. Rząd w rodzinie jest nieodzowny, jednak na podstawie złości i popędliwości nie ma tego zdrowego, miłującego kierownictwa, jakie być powinno. Nieraz rodzice mogą złamać przyszłość dziecka, sprzeciwiając się jego życzeniom w wyborze zawodu. Takiego działania nie może podyktować miłość ku dziecku, lecz miłość tyranii.
Ma się do czynienia z dziedziczonymi od dawien dawna gustami, skłonnościami i rysami charakteru, które muszą znaleźć wyraz na zewnątrz, czy się na to zezwala, czy nie.
Skoro chłopak zawsze tęskni do morza, a ojciec wzbrania mu zostać marynarzem, syn przebywa na morzu w myśli, a jeśli tak, to byłoby lepiej, aby i ciało tam poszło. Jeśli matka wzbrania synowi udać się na morze z obawy przed niebezpieczeństwami, to kocha swoje obawy i własne zapatrywania więcej niż syna.
Gdy tak zmusza się ciało czynić coś lub żyć w pewien sposób, duch zaś z tęsknotą wyrywa się do czegoś innego, to wprawiliśmy w ruch siłę, która w licznych wypadkach odrywa ducha od ciała. Wtedy rodzice opłakują stratę dziecka, którą sami własną winą spowodowali.
Często rodzice czynią niesłusznie siebie odpowiedzialnymi i niepotrzebnie cierpią na duszy wskutek wad i złych skłonności dzieci. Syn czy córka idzie na złą drogę, zaczyna się rozwijać lub wchodzić w złe towarzystwa i popełnia zbrodnię. Ojciec oskarża się, że nie dość czujnie pilnował syna, matka znów, że przez własną opieszałość dała początek jego występkom.
Łaskawa pani, mylisz się najzupełniej, pani bynajmniej nie ukształowałaś charakteru syna lub córki.
ISBN 10: 83-60280-13-4
ISBN 13: 978-83-60280-13-3
EAN: 9788360280133