Opis
W książce tej znajdziemy wyczerpujące wprowadzenie w zasady Kursu cudów. Najwybitniejszy z żyjących nauczycieli Kursu cudów Dr Kenneth Wapnick najpierw wyjaśnia centralne idee w wytworzonym przez ego systemie myślowym grzechu, winy i lęku oraz środki obrony owego systemu poprzez zaprzeczenie i projekcję. Następnie objaśnia on nam pochodzący od Ducha Świętego system myślowy oparty na przebaczeniu, ukazując konkretnie sposób, w jaki właśnie przebaczenie i cud odczyniają główny mechanizm obronny ego przed Miłością Bożą jakim są wyjątkowe związki. Książka zawiera także rozdziały traktujące o celu życia Jezusa oraz historię tego, jak doszło do spisania Kursu.
Kenneth Wapnick posiada tytuł doktora psychologii klinicznej i zaangażował się w pracę nad Kursem cudów w roku 1973, gdy połączył się ze skrybami Kursu – Helen Schucman i Williamem Thetfordem. Ponadto ściśle współpracował z Helen przy tworzeniu końcowej wersji manuskryptu Kursu. Jest autorem wielu publikacji na temat Kursu cudów oraz prezydentem fundacji ACIM będącej właścicielem praw autorskich do Kursu.
Przedstawicielm na Polskę fundacji ACIM jest nasza firma – Wydawnictwo Centrum – wydawca oficjalnej i autoryzowanej wersji Kursu cudów. Więcej na ten temat tutaj.
Cytaty z książki:
Jednym z pomocnych sposobów prezentowania materiału zawartego w Kursie cudów może być podzielenie go na trzy segmenty, skoro Kurs opisuje właściwie trzy różne systemy myślowe: Jednię umysłową reprezentującą świat Nieba, nieprawidłową umysłowość, która reprezentuje system myślowy ego, i prawidłową umysłowość – reprezentację systemu myślowego Ducha Świętego.
Na początku pomocne jest również zwrócenie uwagi na to, że Kurs cudów napisany jest na dwóch poziomach (zob. diagram na następnej stronie). Pierwszy poziom przedstawia różnicę między Jednym Umysłem a umysłem odszczepionym, podczas gdy drugi kontrastuje nieprawidłową i prawidłową umysłowość. Na pierwszym poziomie, na przykład, świat i ciało uważane są za złudzenia wytworzone przez ego. Symbolizują zatem oddzielenie od Boga.
Drugi poziom odnosi się do tego świata, w którym – jak wierzymy – jesteśmy, tak więc na tym poziomie świat i ciało widziane są jako neutralne i mogą służyć jednemu z dwóch celów. Dla ego, kierującego się nieprawidłową umysłowością, są instrumentami używanymi do wzmacniania oddzielenia. Dla prawidłowego umysłu są narzędziami nauki Ducha Świętego, poprzez które uczymy się Jego lekcji przebaczenia. A zatem na tym drugim poziomie pojęcie złudzenia odnosi się do błędnych spostrzeżeń ego; na przykład do widzenia ataku zamiast wołania o pomoc, grzechu zamiast błędu.
(…)
Odpowiedź na to pytanie nabiera sensu w świetle jednej z podstawowych zasad Kursu – błąd trzeba odczynić tam, gdzie on się znajduje. Nie ma wątpliwości co do tego, że najbardziej dominującym wpływem w zachodnim świecie jest chrześcijaństwo. Nie ma ani nie było na świecie potężniejszego systemu myślowego, niezależnie od tego, czy identyfikujemy się jako chrześcijanie, czy nie. Nie ma na tym świecie nikogo, a z pewnością nie w świecie zachodnim, na kogo chrześcijaństwo nie wywarłoby ogromnego wpływu. Bez względu na to, czy utożsamiamy się z chrześcijaństwem, czy nie, żyjemy w chrześcijańskim świecie. Nawet nasz kalendarz opiera się na narodzinach i śmierci Jezusa. Chrześcijaństwo nie było jednak bardzo chrześcijańskie, co rozumie się samo przez się, gdy przyjrzymy się historii Kościołów.
Ponieważ chrześcijaństwo tak silnie oddziaływało na świat i nadal to czyni – a oddziaływanie owo nie było zbyt chrześcijańskie – niezmiernie ważne jest odczynienie najpierw błędów chrześcijaństwa, zanim będzie można uczynić cokolwiek innego, by radykalnie zmienić system myślowy świata. Wierzę, że to dlatego Kurs przyszedł właśnie w chrześcijańskiej formie. A zatem każdy czytający Kurs, kto został wychowany w wierze chrześcijańskiej, uświadomi sobie dość szybko, że chrześcijaństwo, o którym mowa w Kursie, nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem, którego został nauczony. Lois, mąż Helen, który był mężczyzną silnie identyfikującym się z judaizmem, powiedział mi raz, iż wie, że gdyby chrześcijaństwo było takie jak Kurs, antysemityzm nigdy by się nie pojawił. Co do tego nie ma wątpliwości.
(…)
Kurs przyszedł więc w tej formie, by naprawić błędy wprowadzone przez chrześcijaństwo. Cały Kurs, zwłaszcza początkowe rozdziały Tekstu, zawiera liczne odniesienia do Pisma Świętego (jest ich ponad 800) i wiele z nich zostało zreinterpretowanych. Na początku rozdziałów trzeciego i szóstego czytamy bardzo mocne fragmenty dotyczące ukrzyżowania, w których Jezus prostuje wypaczenia, tłumacząc to, w jaki sposób zaczęto błędnie rozumieć jego ukrzyżowanie (T-3.I; T-6.I). Wyjaśnia, dlaczego tak się stało i jak z tego błędu powstał cały system myślowy. Dyskusja Jezusa nie jest tradycyjnie chrześcijańska, mimo że jej zasady są chrześcijańskie w takim sensie, jaki on pierwotnie miał w związku z nimi na myśli.
Oto dlaczego Kurs cudów jest chrześcijański w swej formie i dlaczego Jezus kilkakrotnie w tekście mówi, że potrzebuje tego, abyśmy mu przebaczyli. Dotyczy to każdego, czy jest chrześcijaninem, Żydem czy ateistą. Nie ma na świecie nikogo, kto nie uczynił z Jezusa wroga – na takim czy innym poziomie, świadomie lub nie. Stało się tak z tego samego powodu, dla którego ludzie uważają jego Kurs za wroga. Zagraża on całemu fundamentowi systemu ego. Jak już więc powiedziałem, zanim będziemy mogli wyjść poza to, czym było chrześcijaństwo, musimy je wpierw przebaczyć. To zaś będzie całkowicie zgodne z zasadami Kursu.
To, że Kurs używa terminologii chrześcijańskiej, stanowi przeszkodę dla prawie każdego, kto go czyta. Jest to oczywistą przeszkodą dla tych, którzy zostali wychowani jako Żydzi, bo Żydzi uczą się bardzo wcześnie, że „Jezus” jest negatywnym słowem. Stanowi to przeszkodę dla większości chrześcijan, ponieważ Kurs wyraża formę chrześcijaństwa różniącą się od tej, którą znali. Ateista też napotka oczywiste trudności. Nie ma chyba nikogo, kto nie doświadczy jakichś trudności z Kursem cudów z powodu jego formy. To, że owa forma jest chrześcijańska, jest więc zamierzone; to, że Jezus nie ukrywa faktu, iż to on jest autorem Kursu, też nie jest przypadkowe. Jego celem jest udzielenie światu pomocy w przebaczeniu mu i w przebaczeniu sobie swych błędnych interpretacji.
(…)
Helen była entuzjastką Szekspira, a pięciostopowiec jambiczny, który występuje w dużej części Kursu, jest Szekspirowski w swoim stylu. Mamy tu też parę aluzji do sztuk Szekspira, a tłumaczenie Biblii, z którego pochodzą cytaty, to wersja Króla Jakuba. Mimo jednak pewnych uderzających paraleli między Kursem a naukami Biblii, różni się on zasadniczo, jak już powiedziałem, od tego, co moglibyśmy nazwać chrześcijaństwem biblijnym.
Jedna uwaga końcowa – ze względu na swe zamierzenie naprawienia chrześcijaństwa, Kurs celowo używa w odniesieniu do Trójcy chrześcijańskich słów i wyrażeń, które są rodzaju męskiego. Jest to kolejnym zastrzeżeniem wielu ludzi w stosunku do Kursu. Powód dla tego użycia jest dwojaki. Po pierwsze, język judaizmu i chrześcijaństwa posługuje się rodzajem męskim i Kurs po prostu to przejmuje; drugim powodem jest to, że przeważająca jego część napisana jest w formie poetycznej, a ciągłe mówienie „jego lub jej” byłoby nieco nieporęczne. Stanowi to część ograniczeń angielskiej gramatyki. Jeśli na przykład wspomni się o jakiejś osobie i w następnym zdaniu chce się ponownie nawiązać do niej za pomocą zaimka, to trzeba użyć rodzaju męskiego, aby być w zgodzie z regułami. Stanowi to wymóg języka angielskiego i Kurs po prostu się do tego stosuje. Mogę was zapewnić, że autor Kursu nie jest męskim szowinistą.
(…)
Dwoma systemami myślowymi odgrywającymi krytyczną rolę w rozumieniu Kursu cudów są nieprawidłowa i prawidłowa umysłowość. Jak już wspomniałem, można powiedzieć, że nieprawidłowa umysłowość równa się systemowi ego. Prawidłowa umysłowość równa się systemowi myślowemu Ducha Świętego, którym jest przebaczenie. System myślowy ego nie jest zbyt uszczęśliwiający. Kurs cudów wyjaśnia, że zarówno system myślowy ego, jak i Ducha Świętego, są doskonale logiczne i spójne same w sobie. Również wzajemnie się wykluczają. Bardzo pomaga jednak dokładne zrozumienie logiki systemu ego, ponieważ on jest bardzo logiczny. A gdy zapoznamy się z ową logiczną sekwencją, wyjaśni ona wiele rzeczy w tekście, które w przeciwnym razie wydawałyby się niejasne.
Jedną z trudności pojawiających się przy studiowaniu Kursu cudów sprawia to, że nie przypomina on innych systemów myślowych. Większość z nich postępuje linearnie, zaczynając od prostych idei, które zostają rozwinięte i stają się coraz bardziej złożone. Kurs taki nie jest. System myślowy Kursu przedstawiony jest w sposób kolisty. Zdaje się wciąż powtarzać ten sam materiał. Wyobraźcie sobie studnię – schodzicie koliście w dół, coraz to głębiej, aż dosięgniecie dna. A dnem tej studni jest Bóg. Posuwacie się jednak wzdłuż tego samego koła. Znaczy to po prostu, że im głębiej sięgacie, tym bardziej zbliżacie się do podstawy systemu ego. Materiał pozostaje jednak zawsze ten sam. I z tego powodu Tekst wciąż powtarza to samo. Ponieważ zaś prawie niemożliwością jest pojęcie tego za pierwszym lub setnym razem, potrzebujemy sześciuset sześćdziesięciu dziewięciu stron. Jest to proces, w czym uwidacznia się jedna z różnic między Kursem cudów a wszystkimi innymi systemami duchowymi. Mimo że jego system myślowy przedstawiany jest jako bardzo zintelektualizowany, naprawdę jest to proces doświadczalny. Z pedagogicznego punktu widzenia Kurs napisano specjalnie w taki sposób, żebyśmy nie studiowali go tak, jak studiuje się inne systemy, lecz abyśmy raczej dali się prowadzić koliście w dół owej studni. Pracując nad materiałem Kursu i przerabiając materiał naszego osobistego życia, będziemy coraz głębiej rozumieli to, co Kurs mówi. Niemniej jednak sądzę, że pomocne jest zapoznanie się z systemem myślowym ego z linearnego punktu widzenia, aby zrozumieć, jak jest zbudowany. Ułatwi nam to lekturę stron Tekstu.
(…)
Klucz do zrozumienia systemu myślowego ego stanowią trzy idee. Są to elementy składowe fundamentu całego tego systemu. Oto one – grzech, wina i lęk. Kiedykolwiek widzicie w Kursie słowo „grzech”, możecie zastąpić je słowem „oddzielenie”, gdyż oba słowa znaczą to samo. Grzechem, do którego poczuwamy się najbardziej, tym, z którego wywodzi się całe nasze poczucie winy, jest grzech naszej wiary w oddzielenie od Boga – temat, który opisałem przed minutą. Jest to tym samym, czego Kościoły nauczały pod nazwą „pierwotnego grzechu”. Opis zawarty w trzecim rozdziale Księgi Rodzaju zdaje nam doskonałą relację z narodzin ego. Mamy nawet nawiązanie do niego w pierwszym podrozdziale drugiego rozdziału Tekstu (T-2.I.3-4).
Początkiem ego jest więc wiara w to, że oddzieliliśmy się od Boga. Tym właśnie jest grzech – wiarą w to, że oddzieliliśmy się od Stwórcy i ustanowiliśmy ja oddzielne od naszego prawdziwego Ja synonimicznego z Chrystusem. Kiedykolwiek widzimy słowo „Ja” zapisane wielką literą, możemy zastąpić je słowem „Chrystus”.
Wierzymy, że utworzyliśmy ja (małą literą), które jest naszą prawdziwą tożsamością, i że owo ja jest niezależne od naszego rzeczywistego Ja i od Boga. Z tego biorą się wszystkie problemy na świecie – z wiary w to, że jesteśmy jednostkami oddzielnymi od Boga. Kiedy uwierzymy, że popełniliśmy ten lub jakikolwiek grzech, psychologicznie nieuniknione stanie się to, że będziemy czuli się winni z powodu tego, co w naszym przekonaniu uczyniliśmy. W pewnym sensie można zdefiniować poczucie winy jako doświadczenie tego, że się zgrzeszyło. Możemy więc właściwie traktować grzech i winę synonimicznie – gdy uwierzymy, że zgrzeszyliśmy, nie będziemy mogli nie wierzyć, że jesteśmy winni i nie czuć tego, co znane jest jako poczucie winy.
Gdy Kurs cudów mówi o poczuciu winy, używa tego terminu inaczej niż zazwyczaj się go używa, czyli prawie zawsze w znaczeniu, że czujemy się winni z powodu czegoś, co uczyniliśmy lub czego nie uczyniliśmy. Poczucie winy zawsze wiąże się z czymś konkretnym z naszej przeszłości. Owe świadome doświadczenia poczucia winy są jednak tylko niczym wierzchołek góry lodowej. Jeśli wyobrazimy sobie górę lodową, pod powierzchnią morza kryje się olbrzymia bryła reprezentująca poczucie winy. Jest nim naprawdę ogólna suma wszystkich negatywnych uczuć, przekonań i doświadczeń, które kiedykolwiek mieliśmy w odniesieniu do siebie. Poczucie winy może więc być jakąkolwiek formą nienawiści do samego siebie lub odrzucania samego siebie – uczuciami niekompetencji, porażki, pustki lub poczuciem, że jest w nas coś, co ma braki, że czegoś nie mamy lub że coś w nas jest niepełne.
Większa część tego poczucia winy jest nieuświadomiona, właśnie z tego powodu obraz góry lodowej jest tak pomocny. Większość doświadczeń świadczących o tym, jak podli w naszym przekonaniu naprawdę jesteśmy, znajduje się pod powierzchnią naszego świadomego umysłu, co sprawia, że jest dla nas niemal niedostępna. Najważniejszym źródłem całego poczucia winy jest wiara w to, że zgrzeszyliśmy przeciwko Bogu poprzez oddzielenie się od Niego. W wyniku tego widzimy siebie zatem jako oddzielnych od wszystkich i od naszego Ja.
Gdy już czujemy się winni, nie możemy nie wierzyć, że zostaniemy ukarani za owe straszne rzeczy, które w naszym przekonaniu uczyniliśmy, i za ową straszną rzecz, którą według nas jesteśmy. Zgodnie z naukami Kursu wina zawsze będzie żądała kary. Gdy raz poczujemy się winni, będziemy wierzyć, że musimy zostać ukarani za nasze grzechy. Z psychologicznego punktu widzenia nie ma sposobu na uniknięcie tego kroku. Wówczas będziemy się lękać. Cały lęk, niezależnie od jego pozornej przyczyny na świecie, wywodzi się z przekonania, że powinniśmy zostać ukarani za to, co uczyniliśmy albo czego nie uczyniliśmy. I wtedy będziemy lękać się tego, co będzie stanowiło tę karę.
Ponieważ wierzymy, że najważniejszym obiektem naszego grzechu jest Bóg, przeciwko Któremu zgrzeszyliśmy poprzez oddzielenie się od Niego, będziemy wierzyli, że sam Bóg nas ukarze. Właśnie stąd pochodzą wszystkie straszne ustępy o gniewie i zemście Boga, na które natykamy się, czytając Biblię. Nie ma to nic wspólnego z Bogiem takim, jakim On jest, gdyż Bóg jest tylko Miłością. Ma to jednak wszystko wspólne z projekcjami naszego poczucia winy na Niego. To nie Bóg wygnał Adama i Ewę z ogrodu Eden, to oni sami siebie wygnali.
Gdy już uwierzymy, że zgrzeszyliśmy przeciwko Bogu, w co wszyscy wierzymy, musimy również wierzyć, że Bóg nas ukarze. Kurs mówi o czterech przeszkodach w osiągnięciu pokoju, z których ostatnią jest lęk przed Bogiem (T-19.IV-D). Uczyniliśmy oczywiście to, że poprzez nasz lęk przed Bogiem zmieniliśmy Boga Miłości w Boga lęku – Boga nienawiści, kary i zemsty. Właśnie tego ego chce. Gdy już czujemy się winni – niezależnie od tego, skąd w naszym przekonaniu owo poczucie winy pochodzi – wierzymy również, że nie tylko jesteśmy winni, ale że Bóg nas uśmierci. W ten sposób Bóg, Który jest naszym kochającym Ojcem i jedynym Przyjacielem, staje się naszym wrogiem. I jest On rzecz jasna wrogiem niebagatelnym. Powtarzam zatem, że właśnie to stanowi źródło wszystkich przekonań, o których czytamy w Biblii lub gdziekolwiek indziej, mówiących, że Bóg jest karzącym Ojcem. Wiara w to jest przypisywaniem Mu tych samych cech ego, które sami posiadamy. Jak powiedział Voltaire, „Bóg stworzył człowieka na własne podobieństwo, a człowiek odpłacił mu się za to sowicie”. Bóg, którego stworzyliśmy, jest naprawdę wizerunkiem naszego własnego ego.
(…)
Nikt nie może utrzymywać się przy życiu w tym świecie z takim stopniem nasilenia lęku i zgrozy oraz z takim ogromem nienawiści do siebie i poczucia winy w swym świadomym umyśle. Życie z tak wielkim niepokojem i przerażeniem byłoby dla nas zupełną niemożliwością; zdruzgotałoby nas. Musi więc być jakiś sposób, by sobie z tym poradzić. Ponieważ nie możemy zwrócić się do Boga o pomoc – skoro w systemie myślowym ego już obróciliśmy Go we wroga – jedyną pozostałą dostępną nam drogą ucieczki jest samo ego.
Udajemy się więc po pomoc do ego i mówimy: „Słuchaj, musisz coś zrobić, nie mogę znieść tego całego niepokoju i trwogi, które odczuwam. Pomóż!” Ego, wierne swojej istocie, udziela nam pomocy, która nie jest żadną pomocą, choć zachowuje jej pozory. „Pomoc” ta przychodzi pod dwiema podstawowymi postaciami i właśnie tu wkład Freuda można prawdziwie zrozumieć i docenić.
(…)
Z tego powodu podstawowym celem ego jest zawsze zachowywanie nas winnymi. Nie może nam jednak tego powiedzieć, bo nie zwracalibyśmy już na nie w ogóle uwagi. Mówi nam zatem, że jeżeli będziemy stosować się do jego wskazówek, uwolnimy się od winy. A sposobem uczynienia tego, raz jeszcze, jest zaprzeczenie jej obecności w nas samych, postrzeganie jej w kimś innym i atakowanie tej osoby. W ten sposób uwalniamy się od winy. Nie mówi nam jednak, że atakowanie to najlepszy sposób na pozostanie winnym. Dzieje się tak z powodu kolejnego aksjomatu psychologicznego, że kiedykolwiek zaatakujemy kogokolwiek – czy to we własnym umyśle, czy faktycznie – będziemy czuli się winni. Nie ma takiej możliwości, abyśmy mogli kogokolwiek skrzywdzić – czy to w myślach, czy jakimś uczynkiem – bez poczucia winy. Możemy go nie doświadczać – na przykład psychopaci nie doświadczają swego poczucia winy – lecz to nie znaczy, że na głębszym poziomie nie czujemy się winni.
Tym, co ego wówczas bardzo sprytnie robi, jest ustanowienie cyklu winy i ataku, przez co im bardziej czujemy się winni, tym bardziej rośnie nasza potrzeba zaprzeczania tego w nas samych i atakowania za to kogoś innego. Im mocniej jednak atakujemy kogoś innego, tym bardziej czujemy się winni tego, co uczyniliśmy, ponieważ na jakimś poziomie rozpoznajemy, że zaatakowaliśmy tę osobę niesłusznie. To z kolei wywołuje w nas poczucie winy, co sprawia, że to się wciąż w kółko powtarza. Właśnie ów cykl winy i ataku, a nie miłość, rządzi światem. Jeśli ktokolwiek wam mówi, że miłość rządzi tym światem, to nie wie zbyt wiele o ego. Miłość pochodzi ze świata Bożego i można ją w tym świecie odzwierciedlać. W tym świecie jednak nie ma dla niej miejsca. Jest natomiast miejsce na winę i atak i właśnie ta dynamika jest tak obecna w naszym życiu, zarówno indywidualnym, jak i zbiorowym.
(…)
Ego naprawdę nie jest głupie. Przekonuje nas, że musimy się bronić, lecz im mocniej się bronimy, tym bardziej czujemy się winni. Mówi nam na wiele różnych sposobów, jak powinniśmy się bronić przed naszym poczuciem winy. Właśnie jednak ochrona, którą ofiarowuje, wzmacnia owo poczucie winy. Oto dlaczego wciąż kręcimy się w miejscu. W Książce ćwiczeń mamy wspaniałą lekcję mówiącą: „W mojej bezbronności leży moje bezpieczeństwo” (K-czI.153). Jeśli mamy naprawdę wiedzieć, że jesteśmy bezpieczni i że naszą prawdziwą ochroną jest Bóg, to najlepszym sposobem osiągnięcia tego jest niebronienie się. Oto dlaczego czytamy w Ewangeliach o ostatnich dniach Jezusa, w których on w ogóle się nie bronił. Od momentu aresztowania, przez cały czas, kiedy go wyszydzano, biczowano, prześladowano i nawet zabijano, nie bronił się (zob. na przykład Mt 26,52-53 i Mt 27,14). Mówił: „Nie potrzebuję obrony”, ponieważ – co zawarte jest w słowach Książki ćwiczeń – „Syn Boży nie potrzebuje obrony przed prawdą swej rzeczywistości” (K-czI.135.26:8). Gdy naprawdę wiemy, Kim jesteśmy i Kim jest nasz Ojciec – nasz Ojciec w Niebie – nie musimy siebie chronić, gdyż prawda nie potrzebuje obrony. W ramach systemu ego będziemy jednak czuli, że potrzebujemy ochrony i dlatego zawsze będziemy się bronić. Owe dwa cykle służą naprawdę temu, by podtrzymywać działanie ego. Im bardziej czujemy się winni, tym więcej atakujemy. Im więcej atakujemy, tym bardziej winni się czujemy. Im mocniej atakujemy, tym głębiej jesteśmy przekonani, że musimy się bronić przed spodziewaną karą lub kontratakiem, co samo w sobie stanowi atak.
(…)
Przypomnijmy sobie, co powiedziałem wcześniej – wina zawsze będzie żądała kary. Ego będzie żądać, by Adam i Ewa zostali ukarani za ich grzech tak, że gdy Bóg ich dogoni, ukarze ich życiem wypełnionym bólem i cierpieniem od momentu narodzin do samego końca, czyli śmierci. Pod koniec naszego spotkania będę mówił o tym, jak Jezus odczynia cały ów proces. W każdym razie ten rozdział w Księdze Wyjścia doskonale podsumowuje całą strukturę ego – związek pomiędzy grzechem, winą i lękiem.
Jednym z głównych sposobów, w jakie ego broni się przed winą, jest atakowanie innych i właśnie to nasz gniew zawsze wydaje się czynić – uzasadniać projekcje naszej winy na innych. Niezmiernie ważne jest rozpoznanie głębi, z jaką świat – a każdy z nas stanowi część świata – inwestuje w uzasadnianie faktu naszego zagniewania, ponieważ wszyscy potrzebujemy wroga. Nie ma w tym świecie nikogo, kto w taki czy inny sposób nie wyposaża świata w cechy dobra i zła. Dzielimy świat, po czym umieszczamy niektórych ludzi w dobrej kategorii, innych zaś w złej. Celem tego jest nasza przemożna potrzeba znalezienia kogoś, na kogo możemy projektować winę. Potrzebujemy przynajmniej jednej osoby lub jednej idei czy grupy, którą możemy uznać za złą i uczynić kozłem ofiarnym. Stanowi to źródło wszystkich uprzedzeń i wszelkiej dyskryminacji. Jest ona ową niezmiernie silną potrzebą – zazwyczaj nieuświadomioną – znalezienia kogoś, z kogo możemy uczynić kozła ofiarnego, abyśmy mogli uciec przed ciężarem własnego poczucia winy. Było tak od samego początku udokumentowanej historii. Było tak w przypadku każdego głównego systemu myślowego lub systemu życia, który kiedykolwiek istniał w tym świecie. Zawsze bazował on na tym, że istnieją źli i dobrzy ludzie.
(…)
Wyjątkowa miłość mówi, że mamy pewne wyjątkowe potrzeby, których Bóg nie może zaspokoić, ponieważ – raz jeszcze – nieświadomie uczyniliśmy z Niego wroga, więc w ramach systemu ego nie udajemy się po pomoc do prawdziwego Boga. Lecz gdy znajdziemy kogoś – wyjątkową osobę o pewnych wyjątkowych atrybutach czy przymiotach – postanawiamy, że ten ktoś zaspokoi nasze wyjątkowe potrzeby. Stąd pochodzi wyrażenie „wyjątkowe związki”. Nasze wyjątkowe potrzeby spotykają się z pewnymi wyjątkowymi przymiotami tej drugiej osoby i właśnie to czyni ją kimś wyjątkowym. I kiedy owa osoba zaspokoi nasze wyjątkowe potrzeby takimi, jakimi je ustanowiliśmy, będziemy ją kochać. Gdy zaś my będziemy mogli zaspokoić jej wyjątkowe potrzeby, ona będzie nas kochała. Z punktu widzenia ego jest to małżeństwo zawarte w Niebie.
To zatem, co świat ten nazywa miłością, jest naprawdę wyjątkowością – poważnym wypaczeniem miłości w odniesieniu do tego, jak widzi ją Duch Święty. Inne słowo opisujące podobną dynamikę to „zależność”. Stajemy się zależni od tego, że ten drugi będzie zaspokajał nasze potrzeby, i sprawiamy, że on będzie z kolei zależny od tego, że my zaspokoimy jego potrzeby. Dopóki obydwoje to robimy, wszystko jest w porządku. I właśnie na tym właściwie polega wyjątkowość. Jej przeznaczeniem jest kompensowanie postrzeganego braku w nas samych poprzez używanie drugiej osoby do tego, by ową lukę wypełniła. Czynimy to najbardziej wyraźnie i najbardziej destrukcyjnie z ludźmi. Możemy to jednak również czynić z substancjami i rzeczami. Na przykład ktoś, kto jest alkoholikiem, próbuje wypełnić pustkę w sobie poprzez wyjątkowy związek z nałogiem. Ludzie, którzy się przejadają, czynią to samo. Ci, którzy mają manię kupowania ubrań, zarabiania dużych pieniędzy, nabywania wielu rzeczy lub czynienia starań o zapewnienie sobie pozycji w świecie, też czynią to samo. Stanowi to próbę kompensowania naszego fatalnego stosunku do samych siebie poprzez działanie zewnętrzne, które nas zadowoli. Pod koniec Tekstu znajduje się bardzo piękny i mocny podrozdział zatytułowany „Nie szukaj na zewnątrz siebie” (T-29.VII). Gdy szukamy na zewnątrz siebie, zawsze szukamy bożka zdefiniowanego jako substytut Boga. Jedynie Bóg może zaspokoić tę potrzebę. Oto zatem, co czyni wyjątkowość – służy celowi ego polegającemu na pozornym chronieniu nas przed poczuciem winy, przez cały czas jednak je wzmacniając.
(…)
Manipulacja poprzez winę jest typowa dla syndromu żydowskiej matki. Każdy, kto nie jest Żydem, również zna podobne zachowania. Możemy być Włochami, Irlandczykami, Polakami lub kimkolwiek innym – to nie ma znaczenia, gdyż ów syndrom jest uniwersalny. Będziemy próbowali wywołać w tej drugiej osobie poczucie winy i powiemy coś w tym rodzaju: „Co się z tobą stało? Byłeś kiedyś taki porządny, życzliwy, kochający, uważny, wrażliwy, łagodny i pełen zrozumienia. A teraz spójrz tylko na siebie! Zobacz, jak się zmieniłeś! Nic cię już nie obchodzi. Jesteś egoistyczny, samolubny, nieczuły…”. Staramy się wywołać w tym drugim takie poczucie winy, że znowu stanie się taki, jaki kiedyś był. Wszyscy to znają, prawda?
Oczywiście ta druga osoba gra w tę samą grę w winę, co my, uczyni więc to, czego od niej chcemy, i zakrętka znów zostanie szczelnie zakręcona, my zaś będziemy ową osobę kochali tak, jak kiedyś ją kochaliśmy. Jeśli tego nie uczyni i przestanie grać w tę grę, zezłościmy się i nasza miłość szybko obróci się w nienawiść (czym przez cały czas była). Zawsze nienawidzi się tego, od kogo jest się zależnym, z powodów, które podałem w pierwszym przykładzie, ponieważ osoba, od której jesteśmy zależni, przypomina nam o naszej znienawidzonej winie. Oto dlaczego, poprzez asocjację, będziemy również nienawidzili osoby, którą – o czym ją zapewnialiśmy – kochamy. Ten drugi przykład pokazuje, czym to wszystko naprawdę jest. Gdy ktoś nie zaspokaja już naszych potrzeb w taki sposób, w jaki chcemy, aby były zaspokojone, zaczynamy go nienawidzić. A powodem naszej nienawiści jest to, że nie możemy znieść zajmowania się własnym poczuciem winy. Znane jest to jako koniec miesiąca miodowego. W dzisiejszych czasach wydaje się to nadchodzić coraz szybciej.
Gdy wyjątkowe potrzeby nie są już zaspokajane w taki sam sposób jak poprzednio, miłość obraca się w nienawiść. To, co się dzieje, gdy ta druga osoba mówi, że nie będzie już służyła jako zakrętka na naszym słoiku, jest bardzo oczywiste. Znajdujemy wówczas kogoś innego. Wyrażone słowami jednej z lekcji Książki ćwiczeń brzmi to następująco: „Można znaleźć innego” (K-czI.170.8:7), i to dość łatwo. Wówczas przenosimy po prostu tę samą dynamikę z jednej osoby na drugą. Czynimy to wielokrotnie i bez przerwy lub do czasu, gdy zrobimy coś z naszym prawdziwym problemem, którym jest nasze poczucie winy.
(…)
Trzeci sposób, w jaki wyjątkowość stanowi przesłonę dla nienawiści i poczucia winy zamiast miłości, dotyczy zarówno wyjątkowej nienawiści, jak i wyjątkowej miłości. Kiedykolwiek używamy ludzi jako narzędzi zaspokajania własnych potrzeb, nie widzimy ich naprawdę jako to, kim są, nie widzimy w nich naprawdę Chrystusa. Jesteśmy natomiast zainteresowani wyłącznie tym, jak nimi manipulować, aby zaspokoili nasze potrzeby. Nie widzimy naprawdę jaśniejącego w nich światła, a tylko szczególną formę ciemności, która będzie harmonizowała z naszą szczególną formą ciemności. Kiedykolwiek zaś wykorzystujemy kogoś lub manipulujemy kimś, by zaspokoić własne potrzeby, naprawdę go atakujemy, ponieważ atakujemy jego prawdziwą Chrystusową Tożsamość, widząc go jako ego, co wzmacnia ego w nas samych. Atak jest zawsze nienawiścią, a zatem musimy czuć się winni tego, co uczyniliśmy.
Za pomocą owych trzech sposobów ego zatem wzmacnia poczucie winy, choć mówi nam, że robi coś innego. Oto dlaczego Kurs opisuje wyjątkowy związek jako dom winy.
Powtarzam zatem, że z punktu widzenia ego wyjątkowa miłość jest tak druzgocącą i skuteczną obroną dlatego, że wydaje się czymś, czym nie jest. Na początku wydaje się czymś wspaniałym, kochającym i świętym. Może się jednak zmienić bardzo szybko, chyba że jesteśmy zdolni wykroczyć poza jej pozory i dotrzeć do podstawowego problemu, którym jest nasze poczucie winy.
(…)
Znaczenie świętego związku polega na tym, że kochając jedną osobę, nie wyłączamy kogoś innego, nie dzieje się to niczyim kosztem. Wyjątkowa miłość zawsze wiąże się z ponoszeniem przez kogoś innego kosztów. Jest zawsze miłością opartą na porównywaniu – niektórych uznaje się za niedoskonałych, inni zaś są do przyjęcia. Miłość w tym świecie taka nie jest. Rozpoznajemy po prostu, że pewni ludzie zostali nam „dani” i zostali przez nas wybrani, abyśmy mogli nauczyć się oraz nauczać pewnych lekcji. Nie znaczy to jednak, że jakaś osoba jest lepsza lub gorsza od kogokolwiek innego. Powtórzmy zatem, że stopień, w jakim związek wyłącza innych ludzi, zawsze nam powie, kiedy związek jest wyjątkowy, a kiedy święty.
(…)
Duch Święty jest bardzo sprytny. Choć ego myśli, że to ono jest bardzo sprytne, Duch Święty ma nad nim przewagę. Posługuje się tą samą dynamiką projekcji, której ego używało, by nas krzyżować i trzymać w więzieniu winy, i tymże odwraca sytuację na niekorzyść ego.
ISBN 10: 83-60280-32-0
ISBN 13: 978-83-60280-32-4
EAN: 9788360280324