Opis
Przypominamy ludzi, którzy w odległych dniach młodości zostali wygnani ze wspaniałego ojczystego kraju, a spędzając lata wśród obcych, w nędzy, trudzie i walce, zapomnieli, że są banitami, że niegdyś znali inne życie. Od tej chwili zaczyna się ból świadomości tego, co utraciliśmy i walka o odzyskania bogactwa, które wcześniej było naszym udziałem.
Zaczyna się droga powrotna, która musi wieść przez przemianę ciała fizycznego, emocjonalnego i mentalnego, opanowanie emocji, myśli i wyobraźni, by poprzez nauki tajemne i zrozumienie Prawdy dojść do wyższej Woli – Woli Boga, doskonale prowadzącej nas po ścieżkach życia.
Cytaty z książki:
Książka ta jest rezultatem zbudzenia się we mnie – bardzo niedawno – świadomości Jaźni, wyższego Ego. Choć przyszło ono w jednej krótkiej chwili, przyniosło mi tak wielką wiedzę, że wiele potrzebowałem dni, by ją w pełni ogarnąć, i wiele stron, by opisać.
Nie pragnę przyjęcia z wiarą prawd, które tu przedstawiam, otrzymałem je – jak otrzymujemy wszystko na ścieżce – i przekazuję innym, w nadziei, że mogą dopomóc im, jak i mnie dopomogły.
J.J. van der Leeuw
(…)
Ścieżka nauk tajemnych jest nieraz zwana ścieżką cierpienia. Nie wiem, dlaczego nie mielibyśmy jej nazywać ścieżką radości; te same dokonania przynoszą cierpienie naszej niższej naturze, a dają radość wyższej jaźni i tylko od perspektywy, z jakiej będziemy na to spoglądali, zależeć będzie, czy nam przyniosą radość, czy ból. Bezpośrednim celem ścieżki nauk tajemnych jest dojście do zjednoczenia dwóch czynników, które nazywamy zazwyczaj naszą niższą i wyższą naturą lub niższym i wyższym Ja; to zjednoczenie osiąga się przy pierwszym wielkim wtajemniczeniu. Od chwili indywidualizacji naszej duszy nie ma donioślejszego momentu w historii duszy nad wtajemniczenie. Jest to, jak zresztą samo słowo „inicjacja” wskazuje, początek czegoś nowego, istotnie nowego życia, życia świadomego w naszej prawdziwej jaźni, czyli wyższego Ego.
(…)
Dopóki człowiek w swej długiej pielgrzymce poprzez materię utożsamia się całkowicie ze swymi ciałami, idąc tylko i wyłącznie za głosem ich pragnień, w zupełnej niepamięci o swej prawdziwej, boskiej naturze, dopóty prawie nie cierpi. Jest zadowolony w prosty, zwierzęcy sposób. Dopiero gdy dusza w swym ziemskim więzieniu zaczyna przypominać sobie boską ojczyznę, od której żyje z dala, jak wygnaniec, gdy przez miłość, piękno lub dojrzaną prawdę budzi się w niej świadomość swej głębszej, prawdziwej natury – dopiero wówczas zaczyna się cierpienie.
Jesteśmy jak Prometeusz, przykuci do skały materii, a jednak dopóki nie zbudzi się w nas świadomość, czym naprawdę w swej istocie jesteśmy, nie wiemy zupełnie nic o własnym wygnaniu ani o własnym więzieniu. Podobni jesteśmy do człowieka, który w odległych dniach swej młodości wygnany został z ojczystego kraju, a spędzając lata wśród obcych, w nędzy, trudzie i walce, zapomniał, że jest banitą, że niegdyś znał inne życie. Aż pewnego dnia dobiega go jakiś głos; piosnka, którą słyszał w dzieciństwie, i nagle w bolesnym olśnieniu przypomina sobie, co utracił. I w tym przebłysku wspomnienia budzi się tęsknota za rodzinnym krajem, tęsknota, by już ciągle wzrastać.
Od tej chwili zaczyna się ból i walka; ból świadomości tego, co utracił, walka w usiłowaniu odzyskania tego, co niegdyś było jego udziałem.
Podobnie przebudzenie się duszy, które przychodzi do każdego na szlaku ewolucji, przynosi nie tylko radość, lecz i ból. Dopóki człowiek żył naturalnym, zwierzęcym życiem swych ciał, cieszył się pewnego rodzaju zadowoleniem, lecz wraz z realizującą się wizją światów ojczystych, wraz z przypomnieniem sobie o swej istotnej naturze, powstaje walka, która odtąd będzie trwać wieki; zmaganie się w chęci uwolnienia się, wyplątania z więzów materii, w które sam się uwikłał utożsamiając się ze swymi ciałami.
Dotychczas nie czuł swych ciał jako ograniczenia, teraz są one dla niego jak paląca koszula Nessosa, przylegająca tym ściślej, tym bardziej krępująca, im silniej pragnie on oswobodzić się od jej dotyku. Odtąd świadom jest dwóch „osób” w sobie; czuje swą wyższą boską jaźń w głębi, wołającą go nieustannie ku boskiej ojczyźnie, i niższą zwierzęcą naturę, która jest jego świadomością, uwięzioną i opanowaną przez jego ciała.
(…)
Nie ma poważniejszego zagadnienia, bardziej tragicznej okoliczności w życiu ludzkim, niż owa świadomość istnienia dwóch istot w nas samych.
Jest to doświadczenie, przez które przechodzi każdy kandydat na ścieżce nauk tajemnych, a nawet każdy człowiek usiłujący żyć szlachetnie, zgodnie z głosem swej wyższej jaźni, wciąż zmuszany przez pożądania swej niższej natury do opóźniania się i cofania. Nie ma chyba człowieka, który całkiem byłby wolny od tej zasadniczej walki; w niezliczonych kształtach i postaciach zachodzi nam drogę ta wielogłowa hydra i życie uczniów nauk tajemnych zamienia w nieustanną tragedię, a naprężenie wewnętrznej walki nie tylko przynosi najdotkliwszy ból i pogardę dla siebie, lecz osłabia ciała i wyczerpuje siły żywotne. Czy jest coś w życiu ludzkim trudniejszego do zniesienia, jak widzieć cudowne szczyty ducha, a za chwilę zaprzeć się ich w czynach codziennego życia? Nie dziw, że dławi nas pogarda dla siebie samych, pogarda, o której mówi Hamlet, że jest „bardziej gorzka od krwi”, rozpacz, że upadamy wciąż i wciąż, nie umiejąc żyć tak, jakbyśmy chcieli.
Wielką jest owa tragedia człowieka, tym większą, że w dużej mierze nie jest ona koniecznością, lecz rezultatem niewiedzy, nierozumienia dróg i działania naszej własnej świadomości.
(…)
Ostatnią rzeczą, którą człowiek odkrywa, jest on sam. Dziwna jest, a jednak powszechna ta prawda, że ludzka tęsknota do wiedzy zaczyna się od rzeczy najodleglejszych, kończy się zaś na najbliższych. Jeszcze ludzie pierwotni badali niebiosa, lecz dopiero człowiek współczesny zaczyna zapuszczać się w badania tajemnic swej własnej duszy.
Większość ludzi jest dla samych siebie niezgłębioną tajemnicą; a wielu nawet nie przypuszcza istnienia tej tajemnicy. Gdybyśmy zapytali zwykłego, przeciętnego człowieka, czym on, żywa istota ludzka, naprawdę jest, co się właściwie dzieje, gdy czuje, myśli lub czyni, co jest przyczyną zmagania się dobra ze złem, które czuje w swej własnej piersi, to nie tylko nie potrafiłby odpowiedzieć, lecz same te pytania wydałyby mu się dziwne i niezwykłe. A jednak czyż może być coś dziwniejszego nad to, że człowiek może iść przez życie, znosząc wszelkie koleje losu, podlegać cierpieniom wspólnym wszystkim ludziom, radować się znikomymi przyjemnościami życia, dźwigać jego nieustający ciężar i nigdy nie spytać – „po co?”. Gdybyśmy ujrzeli człowieka podróżującego wśród wielkich niewygód i trudności, który zapytany dokąd się udaje, odrzekłby, że nigdy się nad tym nie zastanawiał ani siebie nie pytał, uważalibyśmy go na pewno za szaleńca. Zupełnie tak samo czyni większość ludzi w codziennym życiu. Odbywają oni swą podróż od urodzenia do śmierci, trudzą się na żmudnej drodze życia i nie pytają: „po co?”; a jeśli nawet pytają, to tak lekko i powierzchownie, jakby właściwie nie dbali o odpowiedź.
Lecz dla każdej duszy nadchodzi czas w jej długiej pielgrzymce, gdy życie staje się dla niej nieznośne i niemożliwe. Dopóki nie dowie się „po co”, gdy rozczarowana przez otaczający świat, w którym daremnie szukała trwałego zadowolenia, dusza na chwilę ustaje w swej pogoni za ułudą i w skrajnym wyczerpaniu zawisa w milczeniu i samotności. Wtedy to rodzi się w jej głębi świadomość nowych obszarów; wtenczas odwróciwszy się od zgiełku otaczającego świata odkrywa trwałą rzeczywistość świata wewnętrznego – dziedziny Ducha. Wówczas dopiero i tylko wtedy pytania co do celu życia znajdują swą odpowiedź, lecz, jak powiedział Emerson, dusza nigdy nie odpowiada przez słowa, a przez zrealizowanie rzeczy, której szukaliśmy.
(…)
Podczas okresu zmagań powstają pytania co do celu życia i natury człowieka, lecz gdy przychodzi odpowiedź, nie odpowiada ona bezpośrednio na pytanie, lecz same one znikają wobec poznania rzeczywistości.
Jeśli chodzi o tajemnicę istoty człowieka, odpowiedzią nie będzie intelektualne przedstawienie jego budowy; a raczej zbudzenie się świadomości naszej własnej wewnętrznej jaźni, a potem wypływające z niej odkrycie dziedziny Ducha. Gdy z tamtej sfery spojrzymy na zagadnienie dwoistości naszej natury, które wszyscy czujemy w codziennym życiu, odnajdziemy cudowną prawdę.
Oto człowiek jest boski w swej istocie; a jako syn Boga współuczestniczy w naturze Ojca i dzieli z Nim Jego boskość. Toteż prawdziwą ojczyzną człowieka jest boski świat, tam trwamy, żyjemy, tam jest nasze istotne bytowanie „od wieczności do wieczności”. Jaźń, ego człowieka, przebywając w swym świecie, żyje własnym, odrębnym życiem radości i chwały ponad wszelkie ziemskie wyobrażenie. Jednak nie może tam zdobyć ani jednej nauki czy też doświadczenia, a chcąc je posiąść musi rzutować swą świadomość w zewnętrzne, przejawione światy mnogości i antytezy „Ja” i „nie-Ja”. Wyłączone w nich, za pośrednictwem narzędzi składających się z materii tych sfer, ego może zdobyć samoświadomość, to znaczy świadomość siebie jako odrębnej jednostki. W świecie boskim – prawowitej ojczyźnie ego – nie ma rozróżnienia pomiędzy „Ja” i „nie-Ja”. Każda cząstka dzieli tam powszechną świadomość całości. Dlatego to w tamtym świecie uświadomienie sobie siebie samej, potrzebne jaźni jako nauka, nie może zostać zdobyte. Tylko w troistym świecie zewnętrznego przejawienia, tj. w obszarze fizycznym, wzruszeniowym i intelektualnym, istnieje dualizm podmiotu i przedmiotu, nieodzowny dla zdobycia samoświadomości.
Z konieczności zatem zdobycia poznania ego rzutuje swą energię w te światy zewnętrzne i przybiera ciała zbudowane z materii tych sfer. To zstąpienie duszy w światy mroku znajdujemy symbolicznie przedstawione w Genezis.
Pierwotny raj nie jest stanem, który może trwać zawsze, pomimo swego piękna i harmonii. Dusza musi spożywać owoce z drzewa dobrego i złego – drzewa poznania – nawet kosztem utraty raju. Stając się przez to świadoma swego pragnienia poznania światów materii, dusza zostaje przyodziana w „cielesne szaty” – narzędzia utworzone z materii niższych światów – i musi bytować odtąd w warunkach materialnego istnienia, „trudząc się i rodząc w bólu”. To długie wygnanie kończy się wyzwoleniem, czy też odrodzeniem, które nadchodzi, gdy dusza odzyskuje świadomość swej własnej boskości, gdy Chrystus rodzi się w sercu człowieka. Wówczas to powraca do raju, lecz tym razem w pełni samoświadomości; ego znajduje się z powrotem w swej własnej boskiej ojczyźnie, wzbogacone doświadczeniem zdobytym przez zstąpienie duszy w światy materii.
(…)
Spójrzmy więc na powtarzające się inkarnacje boskiej duszy w światach zewnętrznego przejawienia się jako na działalność ego ze specjalnym celem zdobycia poznania, które tylko tym sposobem może zostać zdobyte.
Wraz z owym rzutowaniem boskiej świadomości w trzy ciała-narzędzia, ciało fizyczne, ciało uczuć i ciało myśli, rozpoczyna się tragedia duszy, prawdziwy „upadek” w materię, który staje się przyczyną następnych cierpień w czasie jej długiej pielgrzymki. W procesie rzutowania części świadomości w trzy ciała owa część utożsamia się z ciałami i w tym utożsamianiu się odczuwa ciała jako siebie, choć mają one być tylko jej narzędziami i sługami. Odczuwając, że sama jest tymi ciałami, wcielona świadomość nie uczestniczy już we wszechogarniającej świadomości boskiej jaźni, do której z natury swej przynależy, a raczej dzieli poczucie oddzielności właściwe ciałom i staje się odrębną, oddzielną i przeciwstawiającą się wszystkiemu innemu istotą – czyli osobowością. Mówi o tym starożytne podanie o Narcyzie, który wpatrując się w swój obraz odbijający się w wodzie, pragnie pochwycić w ramiona swoje odbicie i pogrąża się w toń, która jest dla niego zwierciadłem. Podobnie wcielona świadomość pogrąża się w morze materii i w swym utożsamianiu się z nim – w postaci materii trzech ciał – zostaje odcięta od Ducha, którego jest cząstką, i nie pamięta już prawdy o sobie, że jest synem Boga. Od tej chwili rozpoczyna się trwająca wieki tragedia wygnania duszy, która zapomniała o swym boskim dziedzictwie, poniżona w swym nieświadomym poddaniu się swym ciałom, które powinny być jej posłusznymi sługami. O tej samej prawdzie mówi stary mit gnostyków o Sophii – duszy Bożej – żyjącej na okrutnym wygnaniu, wśród zbójców i złodziei, którzy ją prześladują i upokarzają, aż wybawiona przez Chrystusa powraca do swego boskiego dziedzictwa.
Czyż może być głębsza tragedia, większe poniżenie niż to, że dusza, prawy dziedzic najwyższego szlachectwa – samej Boskości – zostaje poddana upokorzeniu niegodnego bytowania, gdzie nieświadoma swego przyrodzonego dostojeństwa, znosi swą niewolę w materii?
Nieraz gdy się patrzy na ludzkość od jej najgorszej strony, pełną brzydoty, nienawiści, dysharmonijną w swym odejściu od przyrody, brutalną i ordynarną lub tępą i powierzchowną, jakże intensywnie czuje się głębię tej tragedii duszy – wygnańca, jak boleśnie uświadamia poniżenie, będące udziałem wewnętrznej nieśmiertelnej jaźni.
(…)
Można powiedzieć, że nasze ujmowanie siebie jako istoty dwoistej, o wyższej jaźni wewnątrz, a niższej na zewnątrz, oparte jest na niewiedzy. Nie jesteśmy dwoistością, lecz jednością. Jesteśmy boską jaźnią i niczym więcej, jej świat jest naszym światem, jej życie naszym życiem. A gdy rzutujemy część naszej boskiej świadomości w ciała, poprzez które mamy zdobyć pewne nauki i doświadczenia, utożsamiamy się z nimi i zapominamy, czym w istocie jesteśmy. Tak uwięziona świadomość, zniewolona przez trzy ciała, poddaje się ich pożądaniom i to nazywamy niższym „ja” lub osobowością. Zaś głos z wewnątrz, z głębi, nasz prawdziwy wewnętrzny głos, uważany jest za przejaw wyższej jaźni. Pomiędzy ego i osobowością odbywają się nasze zmagania i cierpienia, nasze prawdziwe ukrzyżowanie. A jednak znaczna część naszego cierpienia pochodzi z niewiedzy i ustaje, gdy poznajemy istotę naszej natury. Oznacza to całkowitą zmianę podejścia. Przede wszystkim nasze pojęcie dwoistości nie jest słuszne. Mówimy zwykle o naszej duszy, duchu, wyższej jaźni, ego, czy jakimkolwiek innym imieniem nazywamy wyższą naturę, jako o czymś lub o kimś znajdującym się gdzieś wysoko, podczas gdy nasza niższa natura czy osobowość – my sami – żyje tutaj nisko. Dlatego też patrzymy na nasze wysiłki sięgnięcia do wyższego jako na usiłowanie zdobycia czegoś zasadniczo odmiennego od nas samych, a więc bardzo trudnego do osiągnięcia. Nieraz mówimy o „olbrzymim wysiłku” potrzebnym do sięgnięcia ku wyższej jaźni; wspominamy o natchnieniu, duchowej mocy, miłości lub wewnętrznej wiedzy jako o „spływających” od wyższej jaźni ku nam, w dół. W tych wszystkich wypadkach popełniamy zasadniczy błąd, utożsamiając się z tym, czym nie jesteśmy, i do całego zagadnienia mamy mylne podejście.
Pierwszym warunkiem osiągnięć duchowych jest zupełna pewność, ponad wszelką wątpliwość, że jesteśmy duchem, wyższą jaźnią; a drugim warunkiem, równie zasadniczym jak pierwszy, jest zaufanie w nasze własne siły jako jaźni i odwaga używania ich swobodnie. Zamiast uważać nasz zwykły stan świadomości za normalny i naturalny, spoglądając w górę ku ego jak ku wzniosłej i odległej istocie, której możemy dosięgnąć tylko wielkim i nieustannym wysiłkiem, powinniśmy odwrotnie, nauczyć się patrzeć na nasz zwykły stan świadomości jako na nienaturalny i nienormalny, a życie ducha uważać za nasze prawdziwe życie, od którego dzięki podtrzymywanemu wciąż wysiłkowi trzymamy się z dala.
(…)
Prawie nigdy nie przychodzi nam na myśl, jak ogromnego i ciągłego używamy wysiłku, by utrzymać ułudę naszej oddzielnej osobowości. Przez cały dzień musimy utwierdzać siebie, bronić naszej ukochanej indywidualności osobowości od zamachów czy nacisku innych; pilnować, by jej nie ignorowano, nie lekceważono, nie obrażano lub nie odmawiano w jakikolwiek sposób uznania i miejsca, jakie według nas jej się należy. Również we wszystkim, czego pożądamy dla siebie, staramy się wzmocnić naszą oddzielną osobowość przez zdobywanie i zatrzymywanie na własność pożądanego.
To złudzenie naszej oddzielnej osobowości wytworzyło się przez utożsamianie się naszej wewnętrznej, duchowej jaźni ze znikomymi i przemijającymi narzędziami, przez które jaźń ma się przejawiać. Dzieje się tak, jak gdyby świadomość jaźni przeszła w dół i tak uwikłała się i zaplątała w ciała, że wytworzyła oddzielną, otaczającą tę sferę ciała świadomość. Lecz nie jest to bynajmniej stan normalny; odwrotnie, jest on całkowicie nienormalny i nienaturalny. Podobnie nie nazywalibyśmy stanem naturalnym, gdyby kawałek gumy został rozciągnięty w jednym kierunku, a jej koniec został przymocowany do jakiegoś stałego przedmiotu. To przyczepienie nie byłoby normalne i z chwilą uwolnienia od sztucznego przytrzymania guma natychmiast powróciłaby do swego pierwotnego kształtu, tworząc ponownie naturalną całość. Podobnie trzeba tylko, abyśmy uwolnili naszą świadomość od wplątywania się w ciała, gdzie ją sztucznie zatrzymujemy; abyśmy się pożegnali z ułudą rozdzielności, którą wciąż tak pieczołowicie odnawiamy. Wtenczas rozciągnięta świadomość, tworząca w przymocowanym punkcie oddzielną osobowość, zupełnie naturalnie i wręcz automatycznie powróci z powrotem do większej, prawdziwej jaźni.
Dużo mówimy o wysiłku i natężeniu potrzebnym do sięgnięcia w duchową świadomość; lecz czy zauważyliśmy kiedyś, ile strasznego naprężenia i wysiłku wkładamy w ciągłe utrzymywanie złudzenia rozdzielności? Istotnie nie zdajemy sobie z tego sprawy; naszą drugą naturą stało się przyzwyczajenie do samoutwierdzania się kosztem innych; do utrzymywania naszego stanu posiadania poprzez ciągłe powiększanie go, zgodnie z naszymi pożądaniami; stąd też nie zauważamy olbrzymiego wprost wysiłku wkładanego w utwierdzanie i rozrost naszej osobowości. Nie dostrzegany przez nas, działa on jednak nieustannie.
Spróbujmy więc zdecydowanym wysiłkiem woli otrząsnąć się z tego wielkiego przesądu, który nas trzyma w poddaństwie i przykuwa do sfer materii, uniemożliwiając poznanie naszej najgłębszej natury. Po prostu uznawajmy, utrzymujmy i utwierdzajmy naszą boskość. W tym utwierdzaniu nie będzie miejsca na rozdzielność ani dumę, gdyż zasadniczym tonem duchowego świata, w który w taki sposób wkraczamy, jest jedność, a w jej atmosferze ginie sama przez się zarówno zarozumiałość, jak i pycha, czy też pojęcie własnej wielkości. Pycha jest rośliną, która może kwitnąć wyłącznie w sferach ciężkiej, niższej materii, a w prawdziwej naszej ojczyźnie znika od razu. Tylko oswabadzając naszą świadomość z więzów niższych ciał, uświadamiając sobie i rozwijając zdolności i władze, które każdy z nas jako boskie JA posiada, i wreszcie nie pozwalając więcej, by świadomość nasza wikłała się w sieć i była pochłaniana przez niższe życie materii – możemy osiągnąć to, czego pragniemy, to znaczy wolność. Wtedy dopiero oswobodzimy się od gorzkich i wyczerpujących zmagań wyższej natury z niższą, co tak boleśnie zatruwa istnienie tylu gorąco i szczerze dążących do rzeczywistego życia, którego początkiem jest zjednoczenie się niższej natury z duchową jaźnią, co jest istotą wtajemniczenia.
(…)
Nic nam nie pomoże przeczytanie o czymś i zgodzenie się, że jest to prawdziwe, na nic nie zda się uznawanie słuszności zasłyszanych słów. Jeśli chcemy z nich skorzystać, powinny one stać się czymś więcej niż usłyszaną nauką, powinny wkroczyć w czyn.
Postaramy się wykonać takie doświadczenie, nie tylko przyznania, że w naszej właściwej świadomości jesteśmy jaźnią, lecz i wysiłku, by wyplątać tę świadomość z ograniczeń, które ją więżą, a tym samym wznieść ją – wyswobodzoną – w przynależny jej świat boskiej radości i swobody. Niemal banalne jest powiedzenie, że nasze czasy potrzebują czynów, nie słów; jest to jednak głęboką prawdą i powinno być urzeczywistniane w wykładach i książkach pewnego typu, w których autor lub mówca nie tylko przedstawia pewne rzeczy, które mogą zostać zweryfikowane lub nie przez publiczność, lecz w których sam, razem ze swymi słuchaczami lub czytelnikami, udaje się w podróż odkrywczą w nieznane dziedziny, gdzie jeden prowadzi, a inni idą za nim, lecz idą sami, o własnych siłach.
Nasz każdy wykład powinien być czynem, każda książka – czynem; a ci, którzy słuchają lub czytają, powinni przechodzić we własnej świadomości wszystko, o czym się mówi. Spróbujmy to uczynić w naszym usiłowaniu poznania siebie takimi, jakimi w swej istocie jesteśmy, nie czytając tych stron obiektywnie, jakbyśmy się przyglądali pewnemu widowisku na zewnątrz nas, lecz starając utożsamić się i przeżyć to, o czym czytamy, przechodząc we własnej świadomości wszystko, o czym się dowiadujemy.
(…)
Zacznijmy od myślenia o sobie samych, obserwując, co nam wówczas przychodzi na myśl. Spostrzeżemy wkrótce, że wyobraźnia rysuje nam naszą fizyczną postać, taką, jaką widujemy w lustrze, o twarzy, którą przywykliśmy oglądać, oraz imieniu, którego przywykliśmy używać. Jest to przeważnie złudzenie, które musimy przezwyciężyć; wyobrażając sobie bowiem siebie w znanej nam postaci fizycznej utożsamiamy się z nią, a tego właśnie nie powinniśmy czynić. Identyfikując się z fizycznym ciałem lub jego subtelniejszą częścią – ciałem eterycznym – czynimy siebie podległymi ich żądzom i warunkom istnienia. Rezultatem jest to, iż nasze ciało, reagując na każdą zmianę otoczenia, jakiej podlega, idzie za własnymi impulsami, nie zawsze zgodnymi z naszą wyższą wolą, z czego wynika wątłe zdrowie oraz pewnego rodzaju przytępienie, czy też ociężałość w organizmie, która czyni go niewrażliwym na bodźce jaźni z wewnątrz.
(…)
Wszystko to zmienia się od chwili, gdy przezwyciężamy złudne utożsamianie się z ciałem i stawiamy je na właściwym miejscu jako pomocnego nam sługę lub narzędzie, gotowe do użytku w świecie fizycznym. Musimy zupełnie zmienić całe nasze podejście; zamiast dopuszczać, by świat fizyczny panował nad nami poprzez ciało fizyczne, z którym się identyfikujemy, sami powinniśmy rządzić światem fizycznym przy pomocy fizycznego ciała, które uczynimy naszym posłusznym narzędziem. Punkt ciężkości z ciała fizycznego powinien zostać przeniesiony w świadomość; powinniśmy czuć, że odciągamy niejako centrum naszej świadomości, wycofując ją poza ciało fizyczne i to stamtąd go używamy, jakby z pewnego dystansu, wcale nie odczuwając całkowitego z nim zjednoczenia.
Skutek takiej zmiany podejścia do naszego fizycznego ciała będzie ogromny. Tak, jak opiłki żelaza grupują się przy zbliżaniu magnesu wokół jednego punktu i układają się według linii energii pola magnetycznego, tak też cząsteczki ciał, eterycznego i fizycznego, zamiast przebywać jakby w chaosie, bez określonego kierunku, będąc wystawione na wszelkie przygodne, zewnętrzne wpływy i całkowicie od nich zależne, zostają poddane wpływowi jednej kierującej siły – wewnętrznej woli. Powinniśmy wyraźnie odczuwać tę zależność od naszej woli; uświadamiać sobie jasno zmianę wywołaną naszym twierdzeniem:
„Nie jestem fizycznym ciałem, ono do mnie należy”.
(…)
Kiedy już to osiągniemy, należy dokonać takiej samej zmiany w stosunku do ciała astralnego. I tutaj natrafiamy na podobne trudności. Pozwalamy zazwyczaj na to, by nasze ciało wzruszeniowe zależne było całkowicie od otaczającego je świata; pozwalamy wpływom z zewnątrz wywoływać lub zasilać w nas różne pragnienia i uczucia. Wprawdzie nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę, nie nauczyliśmy się jeszcze odróżniać „Ja” od „nie-Ja” w tak zwanych „wewnętrznych” światach, w dziedzinie emocji i myśli, dlatego też nieraz nam się wydaje, że myśl lub odczucie „rodzi się w nas”, gdy tymczasem przychodzi ono z zewnątrz, a przynajmniej z zewnątrz jest pobudzane. Obserwując jasnowidzeniem widzimy, jak części ciała astralnego, odmiennie zabarwione, nieregularnie rozłożone, zmieniają się nieustannie pod wpływem zewnętrznych bodźców i uwarunkowań. Trzeba to zmienić. Powinniśmy uważać ciało astralne za narzędzie w sferze emocji i wzruszeń oraz nauczyć się używać go. Powinna kierować nim mocno i zdecydowanie nasza jaźń; przeprowadzać te same przemiany, co i w ciele fizycznym, to znaczy zwiększać jego żywotność i zasilać od wewnątrz oraz używać go do rozsyłania wyższych wzruszeń, wybieranych świadomie i dobrowolnie.
Postarajmy się odczuć tę zmianę w sobie; czuć wyraźnie, że nasza astralna natura otrząsnęła się z wszelkich małostkowych, drobnych, a tak nieraz niepokojących emocji i zachcianek; czuć, że mocą boskiej wewnętrznej jaźni wybieramy samodzielnie pewne uczucia i pragnienia, którym pozwalamy przebywać i działać w naszym ciele astralnym. Starajmy się odczuwać te wzruszenia mocno i promieniować nimi wokół świadomie. Odczuwajmy przede wszystkim miłość, lecz nie taką, która pragnie posiadać przedmiot swego uwielbienia, ale tę, która płynie swobodnie ku wszystkim rzeczom i wszystkim istotom. Odczuwajmy samooddanie dla pracy, dla wielkiego dzieła, dla boskiego mistrza, dla najwyższego ideału; niech to żarliwe uczucie przeniknie nasze ciało astralne. Odczuwajmy współczucie ze wszystkim, co cierpi, całym sercem ruszajmy naprzeciw każdemu cierpieniu, jakie spotykamy w szerokim świecie.
(…)
Następnym krokiem jest poddanie obserwacji i wszechstronne przetworzenie naszego ciała mentalnego; pod wielu względami zmiana, której musimy w nim dokonać, jest najważniejsza, gdyż właśnie umysł skrywa dla nas największe niebezpieczeństwo, choć możemy o tym nie wiedzieć.
Nie możemy nic uczynić ani wypowiedzieć, zanim wpierw tego nie pomyślimy, zanim nie stworzymy myślowego obrazu, czyli nie „wyobrazimy” sobie tego, co mamy zrobić. Nie zdajemy sobie sprawy z tego procesu, ponieważ działanie myśli jest niezmiernie szybkie, a cały świat naszej świadomości jest dla nas dziedziną tak dalece nieznaną, że wręcz nie wiemy, co się w nas samych odbywa. Wszakże nie możemy nawet podnieść ręki, nie pomyślawszy uprzednio o tym geście, nie stworzywszy jego obrazu, który zawierając w sobie siłę twórczą, realizuje się w czynie. Myśl jest przejawem siły Ducha Świętego, Boga Twórcy; to Jego energia twórcza przejawia się w naszej władzy myślenia, czyniąc z niej miecz o dwóch ostrzach, tym dla nas niebezpieczniejszy, im mniej znamy całą jego potęgę. Myśląc, mocą wyobraźni tworzymy w naszym ciele mentalnym pewien obraz, jakby przedmiot, i wypełniamy go boską twórczą energią, która nieuniknienie dąży do wyładowania się w czynie. Potrzebne jest nieraz wielokrotne powtarzanie pewnej myśli, zanim naładowanie energią twórczą będzie dostateczne dla skonkretyzowania się w czynie; z drugiej zaś strony, nazbyt częste powtarzanie jednej myśli może wytworzyć nałóg, przyzwyczajenie, wobec którego stajemy się nieraz na długi czas zupełnie bezsilni, niezdolni do oporu przeciw temu, co sami stworzyliśmy.
(…)
A zatem powinniśmy się skupić na ciele mentalnym; nie powinniśmy pozwolić na tworzenie się żadnych obrazów w ciele mentalnym bez naszej kontroli, bez zezwolenia i decyzji naszej jaźni wewnętrznej.
Usuńmy z naszego ciała mentalnego wszystkie obrazy, myślokształty i skojarzenia myślowe, które uważamy za niewłaściwe. A wtedy zróbmy z nim to, co zrobiliśmy poprzednio z astralnym – odwróćmy podejście; uczyńmy, by wszystkie cząsteczki były wrażliwe i posłuszne świadomości wewnętrznej, a nie jak dotąd podlegające całkowicie otoczeniu. Również w tym wypadku dla jasnowidza zmiana jest szybko widoczna. Całe ciało mentalne zaczyna jaśnieć światłem wewnętrznej jaźni i staje się promiennym narzędziem, zgodnie dostrojonym i pozostającym w pełnej harmonii z naszą prawdziwą, najgłębszą świadomością.
(…)
Świadomość wyzwalając się z trzech ciał, które są niejako jej więzieniem, powraca siłą naturalnego przyciągania do jaźni, z którą właściwie stanowi jedno.
Starajmy się wracać świadomością ku jaźni, zagłębiając się w nią tak, by czuć ponad wszelką wątpliwość, że jaźnią jesteśmy, że boska dusza powracająca z wygnania – to właśnie my sami. Wracajmy całkowicie świadomością w ten świat ojczysty i właściwy, a w tej samej chwili rozpoznamy siebie jako boską wewnętrzną jaźń, nierozerwalnie zjednoczoną z boskim życiem każdej rzeczy. Odtąd nie będzie już wątpliwości, czym jesteśmy – wyższą czy niższą naturą; nie powtórzy się też więcej wyczerpująca walka pomiędzy dwoma biegunami naszej natury; bowiem wygnana i uwięziona świadomość powróciła do swego rodzica, którego dawno temu opuściła. Człowiek na powrót czuje się zjednoczony z boską jaźnią, używając świadomie, swobodnie i władczo jako swoje instrumenty trzy ciała, którym tak długo był podporządkowany.
Jednak nie tylko w myśli wracajmy świadomością do jaźni, nie tylko intelektualnie przyjmujmy za pewnik, że nią jesteśmy, lecz przeżywajmy to w całej pełni rzeczywistości, bądźmy jaźnią i przebywajmy stale w swym świecie właściwym.
Jeśli udało się wam już wyplątać i przenieść świadomość z niższych ciał, nie będzie też trudne wrócić nią i zagłębić się w jaźni; bowiem jaźń i jej świat jest naszą własną, jedyną i wytęsknioną ojczyzną.
Gdy tak wkraczamy z powrotem w świat, z którego od wieków byliśmy wygnani, pierwszym naszym przeżyciem jest uczucie bezgranicznej swobody i radości. Podobni jesteśmy do człowieka długo przetrzymanego w więzieniu, bez jednego promyka słońca, który, wypuszczony nagle na światło, jest zaskoczony i niemal olśniony; po długiej wędrówce poprzez mroki materii olśnieni jesteśmy otaczającym nas światłem, zdumieni wolnością i brakiem ograniczeń, do których przyzwyczailiśmy się od tak dawna.